Patrząc
na to wszystko z perspektywy czasu, wiem, że gdzieś po drodze zatraceni w
monotonii zapomnieliśmy o tym co tak naprawdę między nami było. Że zgubiliśmy
wtedy nie tylko tę nienawiść, ale też tę nikłą, a jednocześnie silną miłość.
Ona nie umarła, ale gdzieś zniknęła.
Koniec
lata był tego roku wyjątkowo ulewny. Tamtego dnia też padał deszcz.
Niedziela
rano. Jak zawsze wstała pierwsza. Gdy zszedłem do kuchni, stała z kubkiem kawy
wpatrując się w krajobraz za oknem. Duże zielone oczy błyszczały od łez. Ścięta
na bok grzywka w kolorze wina jak zawsze uciekła z wysokiego koczka i opadła na
czoło. Chude ręce w rękawach mojej granatowej koszuli zdawały się być jeszcze
bardziej kruche niż zawsze.
Gdy stanąłem w progu odwróciła
się w moim kierunku. Stary szary kubek z Kubusiem Puchatkiem postawiła na
kuchennym blacie przy zlewie. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. Była
zmęczona.
Chude
ręce objęły mnie w pasie. Zimne dłonie złapały moje ramiona. Przylgnęła do mnie
całym ciałem. Schowała głowę w moich ramionach. Płakała. Znów płakała. I znów
nie chciała dać sobie pomóc.
Ciepłe usta złożyły pojedynczy
pocałunek na moim obojczyku, do którego była przytulona jej twarz.
Dziękuję.
Jej oczy mówiły wszystko to,
czego usta nie chciały wyjawić.
- Chcę zatańczyć – zachrypnięty
głos dochodzący z okolic mojego karku nie brzmiał jak Jej głos. Ale czułem jak
drżą jej struny głosowe.
Przymknąłem oczy i skinąwszy
głową pocałowałem ją w czoło. Zaknęła oczy i wtuliła się we mnie jeszcze
mocniej.
Drobne gesty.
Gdy
znów zobaczyłem ją ubraną w zieloną koszulę, ciemne spodnie i buty na wysokich
obcasach, ze starannie zawiniętym kokiem na głowie, z mocno pomalowanymi
oczyma, przypomniałem sobie pierwszy dzień, tej dziwnej znajomości. Ten, w
którym spotkałem ją po raz pierwszy po latach. I zdałem sobie sprawę, że mimo
wszystko wolałem ją w mojej za dużej koszuli, roztrzepanych włosach i okularach
pochyloną nad notatnikiem. Taką, która była moja. I niczyja inna.
Nie wysiadła z samochodu od razu
gdy się zatrzymał. Kilkanaście minut siedziała w środku, cały ten czas patrząc
przed siebie. Jeden martwy punkt dokładnie naprzeciwko. Tabliczka, a dokładniej
biały napis.
Pamięci
Cassandry Green.
Piękny gest. Ale ona wciąż
jeszcze była słaba. Choć może wcale nie tak bardzo, jak wszyscy sądzili.
Ostatnie
promienie zachodzącego słońca przebiegły po lustrze i zniknęły, pogrążając salę
treningową w zupełniej ciemności. Stare zawiasy zaskrzeczały lekko, jakby żaląc
się na swój los. Podłoga skrzypnęła pod ciężarem jej stóp. Stukot obcasów
poniósł się echem pod wysokie sklepienie dużego pomieszczenia. Stanęła na
środku sali, zdjęła wysokie obcasy, włosy splątała w kok wysoko na głowie, nie
pozwalając nawet grzywce opaść na oczy.
Odrzuciła
głowę w tył i wspięła się na palce. Ściągnęła łopatki, rozłożyła ręce na boki.
Zaczęła wirować. Po tylu latach, wciąż to potrafiła. Lekko, z gracją. Ale
szarpało nią. Nie pozwoliła mi wejść na salę. Kazała czekać przy drzwiach.
Patrzyłem, jak wiruje. Słuchałem jak jej stopy wybijają o posadzkę idealny rytm.
Ale znów się ode mnie odcięła.
Tusz
do rzęs spływał po policzkach dwom czarnymi strumieniami. Duże oczy, pełne łez
patrzyły na mnie odbijając srebrne światło księżyca. Nic nie powiedziała. Tylko
zamknęła oczy i wtuliła się w moją klatkę piersiową. Dla niej to było
najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Oduczyliśmy się używać słów. Przygryzłem
usta. Jednak to milczenie czasem tak cholernie mocno krępowało.
Zasnęła
w samochodzie, ubrana w moją marynarkę, owinięta znalezioną w samochodzie
bluzą. Wyglądała tak delikatnie i krucho, jak lalka z porcelany. Bałem się ją
podnieść, ale nie chciałem jej budzić. Gdy położyłem ją na łóżku, nie pozwoliła
się odsunąć, zabrać sobie marynarki, zdjąć koszuli.
Nie
zasłoniłem rolet, więc poranne słońce wdarło się do mieszkania. Pasek od spodni
wpijał mi się w biodro, koszula uciskała w okolicach kołnierzyka. Ale
zielonooka spała z głową wciśniętą mocno w moje ramiona, wtulona w tors, uniemożliwiając
mi jakikolwiek ruch. Przymknąłem powieki i zamykając ją w swoich ramionach
pocałowałem w czoło, w nos, w policzek, za uchem. Mruknęła i uśmiechnęła się
przez sen, jeszcze mocniej wciskając się w materac.
Miała
dziwny zwyczaj wstawać w niedziele wcześniej. Nigdy go nie rozumiałem, bo nie
chodziła do kościoła. Ale tamtego dnia zadałem jej to pytanie. W odpowiedzi
uśmiechnęła się delikatnie.
- Moja mama chodziła do kościoła.
I zabierała mnie ze sobą. Po jej śmierci przestałam tam chodzić. Ale nie umiem
spać.
Odsunęła krzesło od stołu,
złapała paczkę papierosów i wspięła się na blat w kuchni. Usiadła po turecku,
przodem do okna, które otworzyła i wyjąwszy jeden ze zwitków z opakowania
przystawiła do niego zapalniczkę. Zapach tytoniu rozniósł się po domu i wdarł
do moich płuc.
Włosy opadły nie dbale na bluzkę z logo
Beatelsów, która dawno już przestała być moja. Głowę odchyliła do tyłu
wypuszczając z ust dym z papierosów. Oczy miała zamknięte, uśmiech błąkał się
po jej ustach.
Objąłem
ją w tali, wtuliłem się w jej plecy, głowę kładąc na jej ramieniu. Odchyliła
głowę opierając ją o moją i przejechała nosem po lin mojej szczęki. Przymknęła
powieki, marszcząc nos rażona promieniami słońca. Ciepły wiatr wdarł się do
domu rozwiewając długie loki. Zielone oczy zaświeciły się promieniem słońca.
- Niech to zostanie na zawsze - szepnęła
cicho, prawie niesłyszalnie.
I tylko uśmiech, który tańczył na
jej wargach jak zboże na wietrze, wydawał się jakiś smutny.
Czekała
na mnie. Siedziała w dużym pokoju, na kanapie. Bez notesu i długopisów. Nie
miała na sobie mojej za dużej bluzki, włosy nie były w nieładzie. Dłoń trzymała
mocno kubek z parującą kawą.
Była zdenerwowana. Pomimo kilku
okien otwartych na oścież, każdy centymetr domu wypełniał ciemny tytoniowy dym.
Coś
było nie tak. Gdy pochyliłem się, żeby ją pocałować odwróciła głowę pozwalając
mi musnąć jedynie swój policzek.
Spojrzałem na list, leżący na stole przed nią. Gruba koperta
zaadresowana pochyłą czcionką. Już go widziałem, choć starała się go ukryć.
- Dostałam się na Sobornę -
chrypa była już zupełnie naturalną rzeczą w jej głosie. - Wyjeżdżam - słona
kropla potoczyła się po jej policzku i spadła na kremowe spodnie stając się
mokrą plamką.
Opadłem na kanapę obok niej i
pochyliłem się tak, aby patrzeć w jej oczy.
- Damy radę - zamknęła oczy,
oddychała moim powietrzem.
Pokręciła głową.
- Ja nie dam Liam - tak rzadko mówiła
do mnie po imieniu.
Moje ręce powędrowały na jej
ramiona.
- Dasz Arianna, dasz -
przyciągnąłem ją do siebie. Pocałowałem we włosy, kryjąc w nich głowę.
Trzęsła
się, drżała. Była krucha, delikatna. Tak łatwo było ją zranić, stłuc.
Zniszczyć.
Jej dłonie objęły mnie za kark. Ciepły
oddech ogrzewał moje policzki. Zacisnęła oczy, zagryzła usta. Pozwoliła pocałować się w usta, w zaciśnięte
usta, w nos, w czoło, w policzki. Przyciągnęła mnie do siebie i przytuliła
swoje czoło do mojego czoła. Musnęła nosem mój nos.
Czarny
notes pełen poszarpanych na brzegach, pomiętych lekko kartek leżał na stole w
dużym pokoju prosząc bym go dotknął. Kubek z kawą postawiłem na szklanym blacie
stołu. Odsunąłem krzesło i opadłem na nie ciężko. To było zbyt wiele.
Większość rysunków była wykonana
ołówkiem. Kilka długopisem. Były różne. Radosne smutne. Była tęcza, malowana
czarną kredką. Był Kasztan. Był Will i była dziewczyna tańcząca z parasolem w
deszczu. Była Cassandra Green. Była Alexa i Kevin. Było kilka krajobrazów.
Konie pędzące galopem oddane tak prawdziwie jak fotografia. I puste kartki.
Zamknąłem skoroszyt i rzuciłem nim lekko na blat. Jedna kartka w kratkę
wysunęła się zza okładki i spadła na drewnianą posadzkę.
Kevin
Green stał na szczycie klifu wpatrując się gdzieś w dal. Stał na krawędzi,
czubki palców były za krawędzią. Chmury wisiały na niebie. A on miał zamknięte
oczy, twarz wystawioną na wiatr. Jakby przygotowywał się do skoku. Zamknąłem oczy.
Tak poradziła sobie z tęsknotą za bratem. Cienie wyciągały ku niemu swoje
dłonie. Potwory spod łóżka.
Krzyczała.
Tej nocy po raz pierwszy od dawna krzyczała. Rzucała się po łóżku. Nie dała się
przytulić, nie pozwoliła się uspokoić. Tej nocy to nie był koszmar. To nie były
potwory spod łóżka.
To był nawrót. Kolejny.
Poranek był cięższy niż
kiedykolwiek. Rano zastałem ją w kuchni, bladą, zapadniętą ze łzami w oczach.
Odcięła się. Spoliczkowała.
- Odejdź Liam - głos miała tak
słaby, szept był niesłyszalny.
- Słucham?
- Odejdź - powtórzyła. Tym razem
głośniej. Wyraźniej.
Złapałem ją za ramiona, przyciągnąłem
do siebie, wpiłem się w jej usta. Szarpała się rzucała, a jednocześnie
pozwalała się całować. Zacisnęła pięści na materiale mojej koszulki.
- Zaprzecz. Powiedz, że tego nie
chcesz - rzuciła błagalnym tonem.
Nie puściłem jej.
Pozwalała się całować. I krzyczała
przez pocałunki.
- Ja cię zniszczę Liam. Nie
pozwól mi.
Zamknąłem oczy przytulając ją do
siebie.
Odepchnęła mnie.
- Poweidz! Powiedz! Zaprzecz temu
co się tutaj dzieje! Zabij to, co nie powinno istnieć! Odejdź. Odejdź, nim
będzie za późno. Nim pozwolisz mi się zniszczyć. Tak zniszczę tylko siebie.
Odejdź. Za tydzień już mnie tu nie będzie. Przestań o mnie myśleć. Proszę.
Opadła na kolana, skuliła się. I
nie przestawała prosić. Błagać.
Klęknąłem obok niej, złapałem jej
twarz w dłonie i podniosłem do góry. Wepchnęła mi w dłoń ciemno srebrne serce
na łańcuszku.
- Tylko nie zapomnij o mnie.
Odchodzenie
jest ciężkie.
- Mogę mieć jedną prośbę? -
skinęła głową. - Pocałuj mnie, nim odejdę. Ten jeden, ostatni raz.
Uśmiechnęła
się blado, gdzieś po między łzami płynącymi po jej białych jak śnieg
policzkach. Wspięła się na palca, złapała moją twarz w dłonie i pocałowała.
Mocno. Pozwoliła przyciągnąć się do siebie, podnieść i wtulić mocno w klatkę
piersiową. Na jedną krótką chwilę znów była moja.
- Zobaczę cię jeszcze kiedyś?
Pokręciła głową całując jeszcze
raz.
A
potem zamknęła drzwi przed nosem.
Kiss me hard, before
you go…
Przed ostatni rozdział. To już prawie koniec. Dziękuję za 6 tys wejść. Tytuł to przetłumaczony fragment pioenki linkin park " New Divide"
Ach jak smutno, że to już koniec :C wyjątkowo piękny ten rozdział. Widać jak dużo serca włożyłaś w napisanie go... no i całego opowiadania też.
OdpowiedzUsuńTo już prawie koniec? Jak ja to przeżyję, pomyślałaś o tym? xD Ale zgadzam się z przedmówcą, wyjątkowo piękny rozdział tylko taki... smutny? Nie wiem, ale myślałam, że będzie weselszy... chociaż ja jestem trochę nienormalna, myślę inaczej niż wszyscy. Czekam na ostatni rozdział :)
OdpowiedzUsuńPockerowa **
Strasznie smutne zakończenie rozdziału, czemu on w ogóle zgodził się na to, żeby odejść?! Powinien zostać, walczyć o nią, nawet pomimo tych wszystkich przekonywujących słów, które wypowiedziała. Przecież oni się kochają...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. xxx [ http://rok-w-raju.blogspot.com ]
Och jakie to piękne. Rozczulił mnie jakoś ten rozdział, jest takie piękny i taki smutny, ale właśnie to mnie w nim urzekło :D
OdpowiedzUsuńAle jak to już prawie koniec, przecież ja nie wytrzymam bez tego cuda :)
Pozdrawiam i przesyłam całuski :*
Składam ci pokłon mistrzu. Nie będę się rozpisywać, nie umiem.
OdpowiedzUsuń