niedziela, 14 kwietnia 2013

Epilog

Gdy poszedłeś nie było już żadnego uczciwego słowa...

                Drzwi trzaskają zamykając się za mną. Okropny chłód przeszywa mnie na wskroś. Przymykam powieki i powoli wchodzę w głąb domu. Wysokie obcasy stukają o brudne posadzki. Otulam się rękami, rozcierając zziębnięte ramiona. Rozglądam się po opuszczonych pomieszczeniach, które zdają się opowiadać historię zapomnianej rodziny.  
                Opadam na twardą kanapę, a z materiału wzbijają się drobinki krzu, które wirują na wietrze widoczne w promieniach letniego słońca. Odchylam głowę do tyłu i wpatruję się w sufit. Powinnam płakać. Ale nie potrafię.
                Nerwowo poprawiam okulary na nosie i spoglądam na wyświetlacz telefonu leżącego na stoliku obok. Kubek z kawą paruje uwalniając delikatny zapach czekolady. W końcu drzwi się otwierają i wysoka, postawna kobieta w blond włosach spogląda na mnie z głębokim westchnieniem. Uśmiecham się do niej delikatnie i zabierając rzeczy ze stołu wparowuję do sporego gabinetu o mahoniowych meblach. Kobieta siada naprzeciw mnie i kładzie na kolanach duży czarny notes, tym razem jednak nie zaczyna czegoś notować, tylko spogląda na mnie z uwagą.
- Przychodzisz tutaj codziennie od pół roku i nie powiedziałaś jeszcze ani słowa. To ostatnie spotkanie, wiec czy mogę spytać po co tu przychodzisz? - blondynka lustruje mnie uważnie, a ja odwracam głowę w kierunku okna i przez kilkanaście sekund obserwuję jezdnię, aż do chwili w której zobaczę czarną taksówkę. Uśmiecham się pod nosem i odwracam z powrotem w kierunku kobiety.
- Ojciec zapisał mi cały majątek, pod warunkiem, że odbędę terapię. Przez pół roku, codziennie mam spędzać u terapeuty godzinę. Potem sąd wyda mi cały majątek, a ja będę mogła w końcu sprzedać dom i zapomnieć o tym wszystkim.
- O czym? - kobieta unosi brwi wysoko i przez chwilę widzę w niej jednego z bliźniąt Crassender.
- O przeszłości.
- Skoro chcesz o niej zapomnieć, to czemu mówisz o niej z takim spokojem?
Wzruszam ramionami znów wpatrując się w skąpaną w deszczu uliczkę Manchester.
- Miałam jedynaście lat, gdy widziałam śmierć własnej matki. Wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym po próbie samobójstwa. Pięć i pół roku temu zginął mój brat. Jadąc do żony, która poroniwszy po raz kolejny dowiedziała się, że nie ma szans urodzić dziecka. Nie odzywałam się przez miesiąc, próbowałam uszkodzić sobie struny głosowe. Miałam jeszcze kilka prób samobójczych. A potem pojawiła się jedna osoba, która nie chciała niczego. Żadnych odpowiedzi. I dzięki tej osobie nauczyłam się, że nie warto płakać. Siedem lat zajęło mi pozbycie się koszmarów spod łóżka, choć i dzisiaj wracają. Ale nie mam już siły się ich bać.
Kobieta kiwa głową i w końcu przytyka długopis do kartki papieru notując kilka zdań.
- Kim jest ta osoba? - spogląda na mnie znad oprawek okularów.
- Nikim.
Kobieta zamyka oczy i wzdycha głęboko.
- Nie widziałam go od pięciu lat. Czy taka osoba może być dla mnie kimś? - nie spoglądam na terapeutkę. Wciąż wpatruję się w deszcz obmywający w angielskie uliczki.
- Może - stwierdza kobieta i dość głośno zamyka notes. Podpisuje papier, który mam zanieść do sądu i wręcza mi go z śmiechem. - Czas zacząć nowe życie.
Odwracam się na pięcie i otwieram drzwi, gdy zatrzymuje mnie znajomy głos. Staję w pół kroku i zaciskam powieki. 
                - Do widzenia - rzucam przez ramię i chcę wyjść niespostrzeżenie, ale kobieta zatrzymuje mnie jeszcze na chwilę.
 - Czy możesz mi powiedzieć, kim jesteś?
Zwracam głowę w jej kierunku i widzę jak siedzi za biurkiem z długopisem zawieszonym nad kartą pacjenta. Kiwam głową.
- Arianna Karena Green. Dwadzieścia trzy lata. Poprzednia diagnoza: depresja dwubiegunowa i silne stany lękowe.
                Szeroko otwarte, brązowe oczy przeszywają mnie na wskroś. Zamykam za sobą drzwi, prostuję się i spoglądam wprost w orzechowe tęczówki. Uśmiecham się delikatnie do mężczyzny, którym się stał i mijam go, czując na sobie jego wzrok.
                Ponoć los lubi się z nas śmiać. A jego śmiech jest pełen ironii.
                Baletnice wybijają się z ziemi. Konie robią ostatnią foule. Brązowe oczy wpatrują się we mnie z uporem. Ciepłe usta składają pocałunek na moim policzku. Brązowowłosa dziewczyna tańczy w deszczu. Długie palce zabierają mi papierosa przykładając go do bladych ust. Baletnice zdają się lecieć. Konie wybijają się z ziemi.
                Głośny tupot dobiega zza moich pleców i ktoś wykrzykuje moje imię. Odwracam się gwałtownie pozwalając idealnemu kokowi posypać się w pył.
                Witaj, Liamie Crassender…