Do dziś nie umiem nie dziękować
Bogu za deszcz, który spadł tamtego dnia.
Do dziś nie umiem powiedzieć, że
wybaczyłam Bogu za niesprawiedliwość jaka zdaje się mnie dotykać bardziej niż kogokolwiek.
Po dziś dzień jestem wdzięczna
Willowi, za to, że przyszedł tam ze mną.
Że nic nie mówił gdy stałam z zaciśniętymi
powiekami, naprzeciwko wejścia.
Gdy łykałam łzy pomieszane z
tuszem do rzęs.
Że nie pobiegł za mną, gdy odwróciłam się na
pięcie i uciekłam.
Że pozwolił mi na
to.
Po dziś dzień jestem wdzięczna
Ellaine, która po raz kolejny tamtego dnia dała mi nadzieje.
Po dziś dzień zastanawiam się co
by było, gdyby ktoś inny oddał mi krew.
Czy moje życie potoczyłoby się inaczej?
Deszcz zacinał. Gęste strumienie
wody spływały po szybach kościoła. Nie miałam
siły aby przejść na początek kaplicy. Siedziałam w przed ostatniej ławce,
skulona, roztrzęsiona , skryta w ramionach Willa.
Dreszcze nie ustawały, z płaszcza
ciekły strużki wody równie rzęsiste co łzy, roszące moje policzki.
Żegnałam Go na swój własny sposób. Od
chwili w której się obudziłam, w szpitalu. Od chwili, gdy zobaczyłam zapłakaną
Aleksę przy moim łóżku. Od chwili gdy zobaczyłam strach i ból czający się w jej
oczach. Od chwili w której po prostu pokręciła głową i przytuliła się do mnie z
całą, dziecięcą wręcz ufnością. Od tamtego momentu nie wypowiedziałam ani
słowa.
Will, Aleksa, Ellaine, nawet
ojciec. Wszyscy milczeli. Choć wszyscy czekali aż z moich ust padnie choć jedno
słowo.
Ale moje usta nie były do tego
zdolne. Wargi zbytnio drżały, przez spazmy wstrząsające zarówno ciałem jak i
duszą.
Łzy w końcu przestały płynąć.
Skończyły się. Dreszcze w końcu ustały.
Ale nie mogłam ustać o własnych siłach.
Nie patrzyłam na trumnę gdy
zakopywali ją w ziemi. Nie patrzyłam na
Aleksę, kulącą się w sobie pod spojrzeniem wszystkich tych ludzi. Kryłam
twarz w ramieniu Willa, tak jak kiedyś w Jego. Dziennikarze nie potrafili nie być nachalni,
musieli zadać pytania.
Ludzie, których nie pamiętałam,
twarze, których nie znałam. Przewijali mi się przed oczami. Wszyscy składali
kondolencję. Wciąż nie odpowiadałam.
William kiwał za mnie głową, odpowiadał i przygarniał mnie do siebie
mocniej, jakby chcąc chronić przed światem.
Ellaine stała po prostu obok
trzymając mnie za ramie. Ściskała za rękę, uśmiechała się smutno, jakby a
wszelką cenę pragnąc mi pokazać, że choć Jego
już nie ma to świat jeszcze się nie skończył.
Tłum się oddalił, ludzie stali w
grupkach, rozmawiali, uśmiechali się. Aleksa pomimo czerwonych, podkrążonych
oczu starała się pokazać, że jakoś sobie radzi. Wszyscy się trzymali. Poza mną.
Zostawiłam przyjaciół, wolnym
chwiejnym krokiem podeszłam w końcu do nie zakopanej jeszcze dziury w ziemi.
Zacisnęłam powieki patrząc na nagrobek z imieniem matki. Odwróciłam się i
spojrzałam na prostą czarną trumnę, symbolicznie posypaną piaskiem. Kolana się
pode mną ugięły, tak jak pod wpływem wiatru i delikatnych kropli deszczu
uginały się gałęzie rozpościerającego się nade mną drzewa. Bezwładnie osunęłam
się na ziemię i skuliłam kryjąc twarz w dłoniach. Nie miałam już siły płakać.
Skończyły mi się łzy. Kuliłam się, cierpiąc męki tak jakby teraz to mnie śmierć
wyrywała duszę.
Czyjaś dłoń miękko opadła na moje
ramię. Miękkie, ciepłe ramiona przyciągnęły mnie do siebie, otulając przyjemnym
zapachem. Spierzchnięte usta złożyły na moim czole delikatny pocałunek. Dłoń
wcisnęła w moją dłoń granatową różę.
Zacisnęłam pieść na łodydze
kwiatu, pozwalając kolcom wbić się w skórę.
Ciałem znów wstrząsnął dreszcz,
gdy wreszcie odważyłam się unieść powieki i po raz ostatni spojrzeć na trumnę,
którą zaczęto zasypywać piaskiem. Chuda, blada ręka wysunęła się w stronę wyrwy
w ziemi i cisnęła różę. Kwiat opadł na czarne, lakierowane drewno z głuchym
łoskotem i został zasypany.
Pożegnałam Go.
Kolce zdołały przebić skórę i
piękna, karminowa kropla spływała po mojej dłoni. Zatańczyła przez chwilę na
koniuszku palca i nie pewnie oderwała się od opuszka.
Sina dłoń otworzyła się, czekając
aż kropla uderzy o jej powierzchnie. Roztrysnęła się ognistą czerwienią plamiąc
białą skórę.
Nie byłam w stanie patrzeć na
przesyconą czerwień, kontrastującą z śnieżną wręcz bielą. Obróciłam twarz,
kryjąc ją w połach jego marynarki. Łzy
znów płynęły po moich policzkach, ciągnąc za sobą tusz, który pozostawiał
błyszczące ślady na gładkim materiale, idealnie wyprasowanej czarnej
koszuli. Do nozdrzy dobijał się zapach,
który zdawał się być najsłodszą pociechą w obliczu cierpienia. Zapach
przyjemny, słodki, znajomy, ale było w nim coś z gorzkiego, bolącego milczenia.
Zagryzłam zęby, aby wargi i podbródek przestały wreszcie drżeć. Zacisnęłam
powieki pozwalając jego ramionom odciąć mnie zupełnie od rzeczywistości.
Trwaliśmy tak, ja skryta w jego
ramionach, on z głową pochyloną ku ziemi i równie mocno co ja zaciśniętymi
oczyma. Objęłam go mocno w tali, wciskając się jeszcze bardziej w jego ciało.
Ciepło które od niego biło przeszywało mnie na wskroś i zdawało się kłuć w
serce.
Poły marynarki zatrzepotały na
wietrze, który uderzył w dwoje rozpaczających ludzi z ogromną siłą. Zdawał się
wbijać w moje ciało jak setki noży, uderzył w twarz, ścierając delikatne
rumieńce z rozgrzanych polików. Rozwiał włosy, siłą wepchnął ogromny haust
powietrza do płuc. Czułam jak na moje zmarznięte, przemoknięte ramiona opada
ciężka marynarka.
Bukiet czarnych róż spoczął na
szczycie sterty ułożonej z wieńców.
Każda róża była w idealnej
tonacji czerni i ani o ton za jasna czy za ciemna. Nie pozwoliłabym sobie na
to. Łzy stały w moich oczach tak samo jak przez cały ten czas.
Cmentarz był pusty, jedyną osobą
poza mną zdawał się być wiatr tańczący w alejkach, porywający za sobą pierwsze
opadające liście.
Przymknęłam powieki pozwalając
jego delikatnym dłonią połaskotać mnie po policzkach.
Nie umiałam spojrzeć na płytę
nagrobka. Nie umiałam spojrzeć na Jego
imię wypisane ozdobnymi literami tuż obok imienia mamy.
Od pogrzebu minął prawie miesiąc.
Od trzech tygodni pojawiałam się
tutaj dzień w dzień z bukietem idealnych czarnych róż.
Od tak samo długiego czasu Aleksa
nie wychodziła z domu. Snuła się po nim bez celu, bała się spojrzeć prawdzie w
oczy.
Od chwili gdy moja ręka cisnęła
granatową różę do wyrwy w ziemi, każdego dnia obok bukietu ode mnie spoczywa
jedna granatowa róża.
Jedna granatowa róża, z gatunku
tych, które rosną tylko w jednym, jedynym Manchesterskim ogrodzie.
Jedna, jedyna granatowa róża,
przesiąknięta zapachem tamtych perfum.
Nie
widziałam Liama od tamtego dnia. Jedynie róża była dowodem na to, że pojawiał
się na cmentarzu każdego dnia. William i Ellaine mówili, że znika na całe dnie.
Żadne z nich nie wspominało o tym, że każdego dnia ucina jedną granatową różę z
ogrodu matki. Ale mogli nie wiedzieć.
Aleksa zupełnie zamknęła się w
sobie. A ja nie miałam jak jej pomóc.
Próbowałam nauczyć się żyć od
nowa. Próbowałam nie myśleć o Kevinie.
Dnie mijały szybko, uczyłam się, szykowałam do przeprowadzki. Noce były
straszne.
Krzyczałam. Budziłam się. Śniły
mi się koszmary.
Otwierałam oczy i przez kilka
pierwszych sekund czekałam aż usłyszę Jego
głos. A potem zdawałam sobię sprawę, że Jego
już ze mną nie ma. I że nigdy nie będzie.
I wtedy, sen już nie przychodził.
Bałam się zejść do kuchni. Bałam
się sięgnąć ukochany kubek. Bałam się wypić kakao. Gdy mogłam uciekałam z domu.
Ale nie mogłam, nie chciałam przeprowadzić się do Crassenderów, choć oni tak
gorąco zapraszali. Will rozumiał. Ellaine, która przez cały ten czas tam
pomieszkiwała też nie próbowała mnie przekonać.
Wiedziała, że sama musiałam
wygrać ze strachem.
Ale tej nocy za bardzo bolało.
Koszmary były zbyt realne. Tej nocy po raz pierwszy to On był w moim koszmarze. Tamtej nocy to On stał się moim potworem spod łóżka.
Marmurowe kafelki, zdawały się
być sto razy zimniejsze niż zwykle, a jednocześnie parzyć. Każdy krok zdawał się odbierać mi powietrze.
Gdy otwierałam szafkę i szykowałam kakao, tak naprawdę czułam się jakbym
obserwowała to z boku, a po kuchni krzątał by się On. Ale choć bardzo chciałam
to nie mogła być prawda.
Usiadłam na parapecie i patrzyłam
na gwiazdy. Czułam Jego wzrok na
sobie, tak samo mocno jak tamtego dnia gdy siedziałam z nim w kuchni przed ich
ślubem.
Tamtego dnia, wszystko zaczęło
się sypać.
- Nie top łez w kakale, będzie
nie smaczne - głos Aleksy wyrwał mnie z zamyślenia.
Kobieta uśmiechnęła się do mnie
blado, ale uśmiech nie objął oczu.
Skinęłam jej lekko głowa i
podciągnęłam kolana pod brodę dając znak aby usiadła.
Oparła się o szybę i odrzuciwszy
głowę do tyłu przymknęła powieki.
Dopiero w srebrnym, księżycowym
świetle zdałam sobie sprawę z tego jak w ciągu ostatnich kilku tygodni schudła
i zmieniła się Aleksa. Duże, świecące oczy stały się matowe, patrzyły na świat
przez pryzmat zmęczenia. Zgrabna,
szczupła sylwetka zniknęła. Gdy opierała się o szybę, przez koszulkę mogłam
policzyć każdy krąg kręgosłupa, widziałam każdą kość ramion i obojczyki. Policzki się zapadły, zniknęły z nich
delikatne rumieńce.
- Pamiętasz jak twoja mama
umarła, ktoś napisał artykuł do gazety. Zacytował w nim fragmenty z pewnego
bloga… - słowa ledwo przechodziły przez jej gardło. Dławiła się nimi, tak samo
jak ja powietrzem. - Twój brat uparł się, żeby podziękować tej
bloggerce. Bo napisała wtedy coś… odmiennego. Coś co nikogo nie obarczało winą.
Coś co miało ludziom uświadomić jak wiele złego popełniają. Tak właśnie
poznałam Kevina. To ja pisałam tamtego bloga. To ja byłam Somethingdifferent.
Znów jedynie skinęłam głową
zaciskając dłoń na kubku płynnej czekolady. Z moich oczu nieustannie właściwie
toczyły się łzy. Nie hamowałam ich, nie tłumiłam.
Nie liczyłam…
- Myślisz… myślisz, że kiedyś
będzie dobrze? - zapytała Aleksa zaciskając dłonie na krawędzi parapetu.
- Kiedyś… - słowo wypowiedziane
po miesiącu nieustannego milczenia smakowało gorzko.
Ostro.
Obco.
Niebieskie oczy kobiety spojrzały
na mnie z uwagą spod wachlarza jasnych rzęs.
Zagryzła czerwone jak krew, popękane i poranione usta tak mocno, że
wargi pobielały. Patrzyłam jak jej ciało przeszywają dreszcze, jak zaczyna się
trząść i drżeć. Otoczyłam blondynkę
ramionami, przylgnęła do mnie ufnie niczym dziecko. Trzęsła się, a ja drżałam
razem z nią. Ale po raz pierwszy to ja byłam potrzebna komuś, a nie ktoś
mnie.
Nie będę udawać skromnej. Podoba mi się ten rozdział.
Jego treść... pozostawiam do oceny wam.
Opowiadanie nieubłaganie zbliża się do końca. Epilog powinien pojawić się jeszcze przed nowym rokiem.
Czytasz = Komentujesz
WSPIERAM AKCJĘ
Ech nie tylko nie koniec tego cudeńka, jak ja będę żyć bez twojego opowiadania, nie wyobrażam sobie tego,zwłaszcza że ten rozdział jest cudowny. Kocham twojego bloga i tyle :** A teraz zapraszam na nn u mnie na http://kochamy-skaczemy.blogspot.com/. Liczę na komentarz i pozdrawiam :**
OdpowiedzUsuńNo, no, no :) jestem z ciebie dumna! Prawie żadnych błędów! No i ta treść... Jak piszesz tak teraz, to co będzie za parę rozdziałów?
OdpowiedzUsuńDLACZEGO on umarł? O_o Paranoja, bez niego wszystko się posypie ;(
OdpowiedzUsuńPiszesz genialnie, tylko mam wrażenie, jakbyś zmierzała do tego, żeby na ostatniej stronie uśmiercić Ariannę. Cały czas mam takie przeczucie, co mnie dobija, bo chyba nikt by nie był zły, gdyby ta historia trwała, trwała, trwała i trwała... :)
Miło mi, że tak sądzisz, ale to zdecydowanie nie jest historia z typu tych, które mogą trwać i trwać w nieskończoność. Ta historia ma określonych bohaterów, określone zdarzenia, określony początek i określony koniec.
UsuńCo do moich planów na temat panny Green ... nie skomentuje. Koniec już blisko, a wówczas zrozumiecie jaką przewidziałam dla niej przyszłość.
Zaczynam się robić histeryczką. Płacze razem z bohaterką.
OdpowiedzUsuńDobra, teraz siedzę w dole.
Nie możesz napisać happy endu?
Ojej no;c
Naprawdę, oddawaj ten talent!:3