środa, 5 grudnia 2012

(20.) W niektóre noce, chciałbym aby to wszystko się skończyło


Drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem. Kubek został postawiony na blacie z siłą tak ogromną , że zostało z niego tylko kilka kolorowych skorup o ostrych brzegach. Telefon, pozbawiony baterii leżał na podłodze gdzieś w dużym pokoju, a klucz wciąż tkwił w drzwiach huśtając się lekko na boki. 

A ustach wciąż czułem jej pocałunki. W uszach wciąż dudniły jej głos. "Nie mogę" . Tylko tyle. Nic więcej od niej nie usłyszałem. 

Czułem wciąż jeszcze zapach jej perfum pomieszany z dymem papierosów. W każdym razie - chciałem czuć. 

Ale przekaz jej słów był aż nadto dosadny. Przepraszam. Nie mogę. Nigdy nie będziemy razem. Nie szczęśliwi. Tylko takie myśli kłębiły się w moim umyśle sprawiając momentami, że chciałem krzyczeć. Słyszałem jak Ellaine i William dobijają się przez jakiś czas do moich drzwi, ale w końcu odpuścili. Chyba zrozumieli, że potrzebna była mi przede wszystkim samotność. Znalazłem starą płytę z kolekcji winyli ojca i włączyłem gramofon. W każdym słowie jakie rzucał piosenkarz, w każdej głośnej długiej, przeciągniętej solówce gitarowej miałem wrażenie że słyszę jej głos. Jednak tak naprawdę wychwytywałem tylko cynizm, który kłębił się w mojej własnej głowie. 

PO moich policzkach toczyły się łzy a ja nawet nie wiedziałem kiedy zaczęły. Dłonie kurczowo zaciskałem w pięści. Moje własne paznokcie z ogromną siłą wżynały mi się w skórę. Zmusiłem się w końcu żeby otworzyć oczy. światło igrało na mojej twarzy . Momentalnie zrobiło mi się nie dobrze. Zaciągnąłem zasłony i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Rozbita butelka whiskey, pusta butelka po winie. Pół butelki wódki leżące w kącie. Szklanka rozbita w drobny mak i kieliszek z ułamaną nóżką. 

Westchnąłem cicho zdając sobie sprawę, że zrobiłem coś czego obiecałem sobie już nigdy nie zrobić. 

Znów topiłem smutki w alkoholu. Taki miałem po prostu zwyczaj. Robiłem to właściwie od zawsze. W internatach wcale nie było tak miło. Tęskniliśmy za domem, za normalnym życiem. Chcieliśmy pokazać jacy jesteśmy twardzi, ale tak naprawdę każdy z nas inaczej odreagowywał smutek i emocje z którymi nie potrafił sobie radzić. 

Jedni się cieli, inni wszczynali bójki wyładowując swoją wściekłość na innych. 

Kolejni palili albo dewastowali wszystko co stało im na drodze. 

Jeszcze inni imprezowali całe noce, lub jak ja po prostu zapijali wszystkie smutki przesadną ilością alkoholu. 

Wszyscy zaczynaliśmy za wcześnie. Byliśmy za młodzi na to aby żyć bez rodzin. Potrzebowaliśmy poczucia miłości, choć wówczas cieszyliśmy się złudną wolnością. 

Przyszedł mi na myśl mój przyjaciel. Jake. On jako jeden z nielicznych opanował się wystarczająco szybko. I zamiast popaść w nałóg lub skończyć w kryminale został zawodowym sportowcem. 

Kiedyś powiedział mi, że jeżeli znajdę coś dla czego warto pić to mogę się upić do nieprzytomności. Jeśli jednak mi się nie uda to, gdy pomyśle o wzięci do ust jakiegokolwiek mocniejszego trunku mam wsiąść w samochód i jechać przed siebie aż do miejsca, gdzie będę mógł stanąć na szczycie klifu i zacząć krzyczeć. 

Nie miałem pojęcia gdzie był Jake gdy zacząłem pić tamtego dnia po powrocie ze szpitala. Ani przez następne dwa dni, gdy nie robiłem nic innego jak tylko leczyłem skutki uboczne przedawkowania alkoholu kolejnymi jego porcjami. 

Wówczas w mojej głowie nie raz i nie dwa pojawiało się pytanie: Czy Arianna Green jest wystarczającym powodem aby pić? Wątpliwość znikała jednak bez odpowiedzi z kolejnymi łykami wina.

Some nights, I stay up cashing in my bad luck Some nights, I call it a draw Some nights, I wish that my lips could build a castle Some nights, I wish they'd just fall off




Zdawało mi się że minęły lata odkąd ostatni raz byłem na świeżym powietrzu. Ale tak naprawdę nie minęły nawet siedemdziesiąt dwie godziny. 

Will przestał się do mnie dobijać po pięciu godzinach. Ellaine zostawiła mnie samemu sobie. 

Chwilami leżąc w salonie w idealnej ciszy i patrząc w sufit słyszałem ciche śmiechy dochodzące z mieszkania za ścianą.

But I still wake up, I still see your ghost Oh Lord, I'm still not sure what I stand for




Leżałem na podłodze zasłuchany w muzykę. 

Przed oczami miałem tylko jedno. 

Arianne Karene Green. 
Przerażenie w oczach. 

Uśmiech zdobiący twarz. 

Szkliste zwierciadła tlące się bólem. 

Dłoń odrzucającą ogniste włosy do tyłu. 

Drżące wargi krzyczące z bólu. 

Piegi pojawiające się na nosie w promieniach słońca. 

Skulona sylwetka, otoczona stadem rozpędzonych koni. 

Usta szepczące moje imię. 

Błagalne spojrzenie, krzyczące o pomoc. 

Długie chude palce przytykające do ust papierosa. 

Taniec w deszczu. 

Szał i wściekłość. 

Nienawiść. 

Anielski spokoju. 

Miłość.



Why don't we break the rules already?

I try twice as hard and I'm half as liked.


Może nadszedł czas aby złamać swoje własne zasady? Wiedziałem, że jeśli nie zdobędę się na to teraz, to nigdy nie będę miał odwagi. 

Dźwignąłem się z podłogi i wolnym krokiem ruszyłem, do swojego pokoju. 

Wypadłem z mieszkania znacznie szybciej. Trzaskając za sobą drzwiami. Krzycząc do brata który wyjrzał zza drzwi, aby je zakluczył. 

Jak wariat biegłem po schodach. Niechlujnie ubrany, z potarganymi włosami i kilkudniowym zarostem zdążyłem tylko przebrać się w czystą koszulkę. Krzywo zapięta bluza łapała w swoje poły wiatr. Nogi mnie bolały gdy dopadłem pierwszej lepszej taksówki i trzaskając drzwiami wepchnąłem kierowcy w dłoń zwitek pieniędzy niczym furiat potrząsając nim i krzycząc, że musze jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. 

On odpalił silnik i pędził londyńskimi uliczkami najszybciej jak się da omijając korki. 

Czułem jak z każdym przejechanym metrem moje serce wali coraz szybciej. 

Czułem jak wzbiera we mnie przerażenie. 

W końcu samochód się zatrzymał a ja wyskoczyłem z niego i żarliwie dziękując kierowcy rzuciłem się biegiem przez skąpane w deszczu parkowe alejki. 

- Powodzenia - usłyszałem za sobą jeszcze głos kierowcy ale nic nie było w stanie sprawić, abym przestał biec. 

Wpadłem do ośrodka. Z włosów kapały mi krople deszczu a oddech był nierówny. Siostra za kontuarem obrzuciła mnie jednym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się kpiąco i odeszła. 

Dla niej taki widok nie był zapewne niczym nowym. 

Rozejrzałem się w boki przez chwilę zastanawiając którędy teraz. 

Ale już po chwili biegłem białym korytarzem. Dopadłem do izolatki i zatrzymałem się patrząc z otwartymi ustami przez szybę. 

Pusta sala. 

Łóżko idealnie zaścielone, białą, świeżo krochmaloną pościelą. 

Przełknąłem ślinę czując jak wzbierają łzy. 

Młoda pielęgniarka spojrzała na mnie z zaciekawieniem następnie zaglądając do sali przed którą stałem. Zrozumiała. Spojrzała na mnie z uwagą i lekko pokręciła głową. 

Oparłem głowę o szybę i osunąłem się na ziemie kryjąc twarz w dłoniach. 

Było za późno. 

Wydawało się, że zniknęła. 

Z mojego życia. 

Już na zawsze …



Cytaty w tekście i tytuł to słowa z piosenki Fun - "Some Nights" 

Ten rozdział. Nie wyszedł. Nie jako całość.
Ale nie miałam tak naprawde jak inaczej go rozwiązac jak tylko tak. Bo oto moi dordzy jest początek końca.



Czytasz = Komentujesz

3 komentarze:

  1. Jak zawsze. Dużo emocji i świetny styl. Genialne budowanie napięcia, ale zlituj się! Tu brakuje przecinka, tam literówka... to jest za cudne, żeby niszczyć to takimi błędami

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku, jakie smutne zakończenie... To takie strasznie, że człowiek bardzo często ponosi stratę ukochanej osoby właśnie wtedy, kiedy decyduje się na podjęcie bardzo ważnej, bezpośrednio związanej z nią decyzji.
    Alkohol i topienie w nim swoich smutków. Skądś to doskonale znam. Teraz już nawet nie muszę być smutna, by się w nim "topić". :-DD
    [http://rok-w-raju.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  3. Wreszcie, wreszcie przeczytałam!:)
    Ale wiesz... Ten rozdział mnie lekko rozczarował. Nie wiem. Czegoś mu brakuje, takiego czegoś ważnego. Tylko jeszcze nie doszłam czego.
    Pozdrawiam:> I sorrki, że tak późno;<

    OdpowiedzUsuń