wtorek, 28 sierpnia 2012

(16.) Zrozumienie przychodzi wraz z powrotem zdrowego rozsądku. Akceptacja, wraz ze zrozumieniem.



Kroki głucho niosły się echem po klatce, gdy wdrapywałem się na jedno z wyższych pięter apartamentowca. Skokiem pokonałem ostatnie trzy schodki i zatrzymałem się, odskakując w tył, aby nie dostać drzwiami.

- Boże, przepraszam… - krzyk mieszający się ze śmiechem wydobył się z ust Ellaine, która patrzyła na mnie z szerokim uśmiechem malującym się na twarzy.

- Nic się nie stało – uśmiech mimowolnie skrył się na moich wargach, nie panosząc się, ale nie chcąc odpuścić.

- Dawno się nie widzieliśmy – zagadnęła dziewczyna, zamykając jednocześnie drzwi od swojego mieszkania.

-Właśnie wróciłem – wskazałem na dzierżoną w ręku torbę na którą Stachowski musiała nie zwrócić wcześniej uwagi. – Byłem w domu.

Uśmiechnęła się delikatnie, subtelnie spoglądając na srebrny zegarek zawieszony na nadgarstku.

- Śpieszysz się? – zapytałem. – Może cię podrzucę.

- Nie, nie trzeba… - dobre wychowanie tej dziewczyny wyraźnie mnie czasem denerwowało.

- Chodź – powiedziałem otwierając szybko swoje mieszkanie i wrzucając podróżną torbę na oślep przed siebie.

- Dzięki.

- Do kąt jedziemy? – zapytałem przekręcając kluczyk w stacyjce.

- Do Świętego Nicolasa – powiedziała, wbijając wzrok w podłogę.

Szpital psychiatryczny?

Moje zdumione spojrzenie wywiercało dziurę w drobnym ciele młodej dziewczyny siedzącej na fotelu pasażera.

- Oddałam krew pewnej dziewczynie. Bardzo prosiła o spotkanie – wyjaśniła w końcu.

Od razu było widać, że nie chce tam jechać. Nikt nie lubi psychotyków, ale miałem wrażenie, że szarooką kierowało cos głębszego niż zwykła niechęć do domów bez klamek.

Nie pytałem, bo jej spłoszone spojrzenie panicznie wręcz uciekające przed moim wzrokiem wyraźnie dało mi do zrozumienia, że nie mam tego robić.


Jedno słowo zmienia się,

W najmniejszą rzecz, która ściąga nas w dół.


- Przepraszam, czy mogłabym mi pani powiedzieć w jakiej Sali leży Arianna Green? – grzeczne pytanie, jakie Ellaine skierowała do siedzącej za ladą w recepcji siostry, sprawiło, że moje serce dosłownie stanęło w miejscu, aby po chwili ruszyć z siłą tak wielką jak nigdy dotąd, zatrzymując jednocześnie oddech w moich płucach.

- Liam? – jej zdzwiony wzrok przeszył mnie na wskroś.

Nic mi nie jest – odpowiedziałem najspokojniej jak potrafiłem.

-Wejdziesz ze mną? – zapytała w końcu, przerywając nieznośne milczenie, jakie panowało między nami.

Wziąłem głęboki oddech, robiąc krok, który dzielił mnie od wychodzącej z pokoju Rudej na korytarz szyby.

Jej zielone tęczówki, momentalnie rozszerzyły się do granic możliwości, a widelec upadł na ziemię, brzęcząc delikatnie w szpitalnej ciszy. Zastygłem w bezruchu patrząc wprost w jej błyszczące od łez oczy.

- Liam? – w krótkim czasie usłyszałem dokładnie ten sam ton panny Stachowski.

- Nie jestem w stanie – powiedziałem cicho odwracając się szybko plecami do szyby. – Przepraszam – spojrzałem na przyjaciółkę smutnym wzrokiem.

- Nie szkodzi.

Posłałem jej ostatni krzepiący uśmiech, po czym ciemnowłosa przekroczyła próg Sali. Drzwi powoli się zamykały, ale złapałem e, sprawiając, że nie zamknęły się do końca.

- Witaj – usłyszałem delikatny głos młodszej z rodzeństwa Green, tak inny od tego jaki zazwyczaj dźwięczał gdy otwierała usta. Była wyraźnie zmęczona, wykończona.

-Cześć – po tonie mojej koleżanki wyraźnie wywnioskowałem, że nie wie jak się zachować.

- Dziękuję – słowo padło nagle, niespodziewane i choć wyrwane z kontekstu zdania, było wstrząsające i oczywiste.

- Nie ma za co – głos szarookiej był już wyraźnie mniej skrępowany, ale wyłapałem, że dziewczyna się nad czymś zastanawia. – Ja cię skądś znam – tym razem, choć słowa, które padły nie powinny być niczym nad wyraz trudnym do wypowiedzenia, zdały się wywołać lawinę.

Wstałem i stanąłem przodem do okna, obserwując sytuację wywiązującą się pomiędzy dwiema młodymi kobietami w szpitalnej Sali.

Na twarz zielonookiej wpłynął delikatny uśmiech, tak bardzo kontrastujący ze zmęczonym spojrzeniem jakim obrzucała wszystko dookoła.

-Wiem – słowo było tak ciche, że nie usłyszałem go, lecz bardziej wyczytałem z ruchu bladych warg.- Tańczyłaś w deszczu.

- Taaak… - zdziwienie ich obu zdawało się być tak ogromne, że aż przytłaczające. – Ale ja nie stąd cię kojarzę.

- Dałaś mi wtedy nadzieję – słowa które panna Green wyrzuciła z siebie na jednym wydechu, sprawiły, że stojąca naprzeciw niej Słowianka otworzyła usta ze zdumienia.

- To jesteśmy kwita – powiedziała w końcu moja sąsiadka uśmiechając się już zupełnie promiennie, do zdumionej rudej.

Znów osunąłem się na podłogę, uciekając przed spojrzeniem jej zielonych oczu. Nie chciałem w nie spojrzeć. Bałem się tego, z czego zdałem sobie sprawę. Tego, ze ją kocham i nienawidzę jednocześnie. Umiałem to w końcu postawić sobie jasno. Konfrontacja z Greenówną także była nieunikniona, ale chciałem z tym jeszcze poczekać. Nie rozumiałem, czemu ta dziewczyna jest w ośrodku w którym leczy się ludzi, chorych psychicznie, ale coś zaczynało do mnie docierać. Urywki chwil, które spędzaliśmy razem. Stany lękowe, przychodzące nagle, niszczące ważne uroczystości. Krzyki pana Greena, błagania mojej matki i łzy Kevina. Wszystko wróciło nagle. Słowa, które wypowiedziała kilka miesięcy wcześniej, w chwili w której widziałem ją po raz ostatni.

„Wiesz, wiesz, doskonale wiesz co ze mną nie tak. (…) Mam uwierzyć, że rodzice powiedzieli Willowi, a tobie nie?!”

Nie tak…


Nigdy nie chciałem rozpoczynać wojny.

Wiesz też, że nigdy nie chciałem cię zranić.


- Czerwiec dwutysięcznego pierwszego – słowa wypływające z ust Ellaine wybudziły mnie z zamyślenia. – Szpital świętej Klary – głos jej drżał, słyszałem wyraźnie.

Święta Klara? Kolejny ośrodek walki z chorobami psychicznymi.

- Pamiętasz, jak bardzo chciałaś, żeby cię wypuścili – zawiesza na chwilę głos, jakby oczekując jakiejś odpowiedz od Arianny, ale już po chwili mówi dalej. – W twoim pokoju, była mała blondynka. Bała się świata, prawda? Rozmawiała z tobą tylko w nocy – nie rozumiałem tej dziewczyny, ani tego, czemu wiedziała tak wiele o przeszłości rudowłosej, jednakże z każdym słowem, które wypływało z jej ust zadziwiała mnie coraz bardziej. – Pomogłaś jej. Wtedy ty dałaś tej dziewczynie nadzieje. Gdy wróciła do domu już się nie bała. Udało ci się wtedy ją wyleczyć, zmienić w innego człowieka. Teraz chciała pomóc komuś tak jak wtedy ty jej. Los potrafi być sprawiedliwy, dlatego trafiła do ciebie. Ja trafiłam… - ostatnie słowa wypowiedział cicho, wywołując szok zarówno u mnie jak u Arianny, która po raz drugi w dniu dzisiejszym zrzuciła na podłogę sztuciec.

- Jak to „trafiłaś”? To ty jesteś tamtą dziewczyną?

Złapałem klamkę i otwierając na oścież drzwi wszedłem do środka. Nie myślałem racjonalnie. Dowiedziałem się zbyt wielu rzeczy których wciąż nie byłem w stanie pojąć.

- O co tu chodzi Green? – ton mojego głosu był zadziwiająco ostry, ale mimo to czułem ciepłe łzy spływające po mojej twarzy. Podniosłem dłoń, ścierając jej wierzchem mokrą ciecz z twarzy. – Niczego nie rozumiem. O co tu do cholery chodzi? - z każdą wypowiedzianą sylabą mój głos słabł i załamywał się.

- Nie musisz rozumieć – była, zimna, opanowana, pewna siebie. Taka jak zawsze. – Co tu w ogóle robisz Crassender? – zapytała z wyrzutem, plując moim nazwiskiem niczym oblegą, chociaż takie samo nosił jej najlepszy przyjaciel. – Nikt cie tu nie zapraszał – nie patrzyła mi w oczy. Zamiast tego z uwagą spoglądała na srebrny termos do kawy stojący na jej stoliczku nocnym.

- To spójrz mi w oczy i powiedz, że nie chcesz mnie tu widzieć – zażądałem, w przypływie impulsu, licząc, że czuje to samo co ja i nie zdobędzie się na ten czyn.

- Zrobiłam to dwa miesiące temu. Nie wystarczy ci to?

- Powtórz. Chcę pewności, że nie zmieniłaś zdania.

Prychnięcie, które bez zastanowienia uciekło z jej ust, w jednej milisekundzie zburzyło całą nadzieję, jaka zaistniała we mnie, gdy dziewczyna odwróciła wzrok.

- Wynoś się z tej sali - długa, chuda ręka lekko drżąc wskazywała w stronę drzwi wejściowych do sali. Zimny głos niósł się echem, a zielone oczy ciskały we mnie gromami.

Skinąłem głową spuszczając jednocześnie wzrok.

- Będę czekał przed salą - zwróciłem się, do milczącej podczas naszej rozmowy Ellaine.

-Um… dobrze - nie wiała właściwie co odpowiedzieć.

Drzwi skrzypiąc zamknęły się za mną, jednak tym razem pozwoliłem im domknąć się do końca. Podszedłem do siedzącego na korytarzu młodego mężczyzny i usiadłem na krześle obok niego. Łzy płynęły po jego twarzy .




- Płaczemy gdy coś nam nie wychodzi, płaczemy gdy coś nam się udaje, płaczemy bo żyjemy, żyjemy bo płaczemy.

Zdumiony wzrok mężczyzny przeszły mnie na wskroś.

- Ktoś kedyś powiedział mi, że te słowa utrzymują go przy życiu. Że te słowa tłumaczą wszystko.

Nikły uśmiech wkradł się na smutne usta bruneta.

- Dziękuję - proste słowo, tak zwykłe, tak oczywiste a daje tak ogromną satysfakcję. Nie dzięks, nawet nie dzięki. Ale tradycyjne, i stare jak świat "dziękuję", które wraz z "przepraszam" tworzy najpiękniejszy zestaw, który jednak wypowiedzieć nam trudnej niż cokolwiek innego na świecie. 



Nie próbuj się tłumaczyć
Wiem, co się tutaj dzieje
  

Moje spojrzenie zatrzymało się na opierającej się o ścianę ciemnej brunetce. Uśmiech igrał na jej wargach, panosząc się niczym władca, chociaż mimo to, był niezwykle subtelny.

-Ile tu stoisz? - pytanie padające z moich ust, spowodowało wykwit rumieńców na policzkach mej towarzyszki.

-Dostatecznie długo - zmarszczyła nosek, puszczając mi oko.



Przekręciłem kluczyk w drzwiach. Zamek wydał znajomy zgrzyt. Wszedłem do hallu i przecierając dłonią twarz syknąłem upadając na ziemię. Otworzyłem oczy i z westchnieniem spojrzałem na leżącą na środku przedpokoju torbę podróżną, o której zupełnie zapomniałem. Wypuściłem powietrze z płuc, i zginając nogi podsunąłem się do ściany. Położyłem łokcie na kolanach, wpatrując się jednocześnie tępo w drzwi wejściowe. Nie wiem, co spodziewałem się tam zobaczyć, ale nie dojrzałem niczego ponad wszechobecną ciemność, przeszytą kilkoma cienkimi nitkami słabego księżycowego światła wpadającego przed odsłonięte okno w dużym pokoju.

W końcu wstałem i zapalając światło w kuchni wstawiłem wodę na herbatę.

Wszedłem do sypialni i otwierając wciąż zapakowaną torbę z wakacji spędzonych w domu całą jej zawartość bezpretensjonalnie wyrzuciłem na podłogę. I bylbym wyszedł, gdyby głuchy dźwięk nie dostał się do moich uszu. Przykucnąłem spoglądając na stary album szkolny leżący pośród sterty ubrań.

Nie zastanawiając się wiele, chwyciłem go mocno w dłonie i zalewając w kuchni torebkę z suszonymi malinami wrzątkiem usiadłem z powrotem w przedpokoju, tym razem zapalając jeden mały kinkiet nad drzwiami wejściowymi. Światło rzucając słabe refleksy na moją twarz, zdawało się o nic nie pytać. Usaidłwszy po turecku rozłożyłem album na swoich nogach otwierając go na pierwszej stronie.

Dziesiątki podpisów i dedykacji od ludzi, o których w tej chwili nie wiem nic.

Kolejne fotografie pokazujące nas, w czasie zabawy i śmiechu, były dla mnie w tej chwili jedynie bezwartościowymi śmieciami. Nie rozumiałem po co ktoś włożył mi do torby artefakt przeszłości, który na domiar złego przypominał mi jedynie o tym jak zmarnowano mi dzieciństwo.

Nie lubiłem wracać do tamtych czasów, bo właściwie nie były one przepełnione żadnymi ciepłymi chwilami. Will miał inaczej. On całe życie spędził w domu. Trzasnąłem okładką albumu ciskając go przed siebie. Na podłodze wylądował jednak biały świstek, który wyleciał z zamkniętej już pamiątki.

Dźwignąłem się z podłogi i podniosłem obracając w palcach.

Długa, cienka koperta nie mogła zawierać niczego. Rozerwałem ją i wyjąłem cienki kawałek, a bardziej świstek papieru zapisany pochyłym nie starannym pismem.


" Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest*

Żaden z nas nie rozumie tego co się dzieje. Nie zadawaj pytań, bo ja też nie znam odpowiedzi. Wiem jedno. Ty ją kochasz. Nawet jeśli nie chcesz się do tego przyznać. Ale nie pytaj mnie, dlaczego ona cie tak nienawidzi. Odpowiedź znajdziesz tutaj. Wiem, ze te zdjęcia sprawiają ci ból, ale to jedyny sposób, abyś zrozumiał za co Arianna tak cię nienawidzi. Piszę ten list na szybko, i wpycham książkę pomiędzy twoje ciuchy, abyś na pierwszy rzut oka nie dojrzał różnicy. Wściekłbyś się. Robie to jednak dla twojego dobra Liam. Chociaż w to nie wierzysz, ona cierpiała jeszcze bardziej niż ty.

Ale nie powiem ci czemu.

Jeśli będzie chciała sama to zrobi.

Nie możesz jej tylko o to pytać. Pamiętaj. "



- Williamie Crassender, cokolwiek zamierzałeś przez ten list osiągnąć, prawdopodobnie ci się udało - powiedziałem z cichym westchnieniem, patrząc ze smutkiem na album leżący pod drzwiami od których odbił się lecąc ciśnięte przeze mnie w dal.

Kolejne strony wywoływały coraz większy ból, aż w końcu na końcu albumu zobaczyłem coś, czego nigdy wcześniej tam nie widziałem. Cienką kopertę pełną czarnobiałych zdjęć i wycinków z gazet.

Wyjąłem je, przeglądając kolejne nagłówki krzyczące o rzekomej chorobie psychicznej jednego z członków znanej rodziny. W końcu jedna z gazet szczególnie przykuła moją uwagę. Data wydania gazety jednoznacznie wskazywała na okres kiedy uczyłem się we Francji. Upiłem łyk herbaty i zacząłem czytać.

"Młoda utalentowana baletnica Cassandra Green zginęła w dniu 15 października 2001 roku w straszliwej tragedi. Opuściła ten świat, upadając podczas premiery nowej sztuki baletowej wystawianej w operze w Manchester. Podnoszona przez partnera upadła i uszkodziła sobie rdzeń kręgowy." Syknąłem, przelatując resztę tekst wzrokiem, aż w końcu zatrzymałem się na zdaniu, które sprawiło, że zrozumiałem właściwie wszystko. " Na sali obecna była rodzina baletmistrzyni, w tym jej piętnastoletni syn Kevin i jedenastoletnia córka Arianna."


*Pierwszy list do koryntian.
Pozostałe cytaty w tekście pochodzą z piosenki Jordin Sparks - Battlefield
Tytuł jest mój własny.
Mamy skończoną szatę graficzną, a ten rozdział, który napisał się sam w ciągu dwóch dni, ma dokładnie 2060 słów. A odwiedzin na blogu jest dokładnie 2080(w chwili, w której sprawdzałam) więc nie zdążyłam rozdziału wrzucić na czas. No cóż...
 W opowiadaniu koniec sielanki. koniec tajemnic, teraz zobaczycie jaki był prawdziwy mój zamysł, gdy zaczynałam pisać to opowiadanie. trudna, masochistyczna miłość dwojga ludzi, którzy pokochali sie choć zwykli się nienawidzić.
jak sie podoba? licze na opnie.


Czytasz = Komentujesz
wspieram akcje.

7 komentarzy:

  1. Dramat! Ale mi się podoba :) Bajeczki dla dzieci zrobiły się już trochę nudne, a twoje opowiadanie jest odskocznią od tamtych bajek. Znalazłam parę błędów, ale każdemu to się zdarza :) Ciekawe i nie puste(nie znalazłam innego słowa). Czekam na CD!

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówiłam już że kocham jak piszesz no nie? Ale powiem to jeszcze raz. Rozkochałam się w twoim blogu. A ten rozdział jest piękny. A koniec taki dramatyczny przepełniony emocjami, wspomnieniami i jakiś smutny, ale nie wiem dlaczego jak go przeczytałam to się uśmiecham, może to ogólna reakcja na bloga. Pięknie, i czekam na więcej tego opowiadania :)
    Pozdrawiam Kaja :*********

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdzial jest naprawdę ujmujący, tylko coś mnie gryzlo :) Nie jestem pewna co ;) Może przeczuwam, że koniec już blisko.... Nie wiem ;) Ciekawie.
    Mela

    OdpowiedzUsuń
  4. Widać, że mamy podobny gust muzyczny. :) Evanescence to jeden z moich ulubionych zespołów, a "Battlefield" po prostu wielbię nad życie. ;*
    Dobra, dobra, już kończę nawijać nie na temat, tylko się tak nie patrzcie [obruszona]. O.o
    Rozdział jak zwykle PRZECUDOWNY. Kurczę, czytając wszystkie części w ciągu jednego dnia zupełnie zapomniałam o prologu... I dobrze, miałam zagadkę do rozwiązania. :D
    Będę Cie kochać wiecznie za wtrącenie do tego przepięknego opka tylu tajemnic! Przez to jest jeszcze bardziej interesująco, a czytelnik aż nie wyrabia z ciekawości, o co chodzi!!! Gratulacje! :D
    Nigdy nie będę pisać tak jak Ty. Po prostu masz talent i kropka. ;D Musisz w przyszłości napisać jakąś książkę. Na 200% zdobędzie wielką popularność. ^.^
    Pozdrawiam,
    Ris
    PS.: DLACZEGO TO JUŻ KOOOOOONIEC?!! ;(((

    OdpowiedzUsuń
  5. CZemu już koniec?!?!?!?!
    :D:D
    A tak propo to kocham twojego bloga ♥♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Aleście się moje panie uczepiły. To jeszcze nie jest koniec. Trochę jeszcze zostało do końca. Tylko do końca bliżej niż do początku :).

    OdpowiedzUsuń
  7. Tak długo mnie nie było, tak dużo się tu porobiło :D Pod koniec dużo się wyjaśniło co mnie cieszy :)Nie ma to jak kochać i nienawidzić chociaż to możliwe... No co ja mogę powiedzieć? Kocham twoje opowiadanie i kocham cb xD Przepraszam za opóźnienie ale szkołą dała mi wycisk, a wcześniej nie było mnie w kraju. Aktualnie mam brak weny + brak czasu także u mnie nic nowego na razie nie znajdziesz. Pozdrawiam ; *** [z-nienawisci-do-milosci.bloog.pl] PS Masz twittera? Jak ta kto zapraszam : @Pixova_

    OdpowiedzUsuń