czwartek, 26 lipca 2012

(13.) Zdała sobie sprawę, że to nie jej zazdroszczono tej chorej miłości, lecz ona innym, że są od niej wolni


Naciągnęłam poduszkę mocno na głowę całkowicie izolując się od świata.
W uszach miałam słuchawki, a przez niewielką szparkę między poduszką a materacem łóżka obserwowałam wszystko to, co działo się za oknem pokoju, który jakby na przekór wszystkiemu co iście londyńskie wychodził na spokojny, cichy, pełen zieleniących się drzew i śpiewających ptaków ogródek naszego nowego domu.
Ptaszki dziobiące ze stoickim spokojem jakiegoś liścia idealnie wpasowały się w muzykę sączącą się wprost do moich uszu, tworząc jeden ciągły i nieustający teledysk.'
-Uhhhh... - westchnęłam cicho i cisnęłam poduszką w ścianę naprzeciw łóżka.
Postawiłam bose stopy na zimnej posadzce, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Przeszłam całą długość przestronnego pokoju, aż do tarasu, wychodzącego na panoramę bogatych londyńskich przedmieść. Złapawszy sweter otworzyłam lekko okno, niemal natychmiast wyciągając zapalniczkę z tylnej kieszeni jeansów.
Zaciągnęłam się mocno dymem, a jadące w oddali auta i poruszający się ludzie wyglądali z tej odległości jak mróweczki, które pracowicie przemierzały dolinę centrum metropolii zmierzając do swojego mrowiska - jednego z wielu drapaczy chmur, które w Brytyjskiej stolicy wyrastały niczym drzewa.
Dym wdarł się do moich płuc i drażniąc przełyk powrócił za chwilę na powrót na zewnątrz uciekając z moich ust gdzieś daleko w przestrzeń.
Zrobiłam kilka kroków, a moje nadal nieobute stopy zarejestrowały fakt, iż kafelki są wilgotne co oznacza, że w tej części miasta także padało.
Oparłszy się o porośniętą bluszczem balustradę przymknęłam powieki pozwalając aby ciepły wiatr owiał moje policzki. Potrząsnęłam głową sprawiając że moje falowane włosy uciekły z mojej twarzy wystawiając ją całą na działanie nikłych promieni słońca.
Świat wokoło zdawał się nie istnieć.
Papieros w ręce, słuchawki w uszach, oczy zamknięte.

Przyjdź, nie odpuszczaj zrujnuj mój spokój.
Przyjdź, przecież za nic masz to, ze ni chcę cie widzieć...


Czyjaś zimna dłoń opadła miękko na moje odsłonięte ramię poprawiając opadający kremowy sweter.
Uniosłam powieki, ukazując światu swoje zielone tęczówki, które zaraz zlustrowały uważnie przybyłą postać.
Kevin.
Mój brat zawsze się o mnie martwił.
Moje spojrzenie powędrowało za jego wzrokiem, choć wcale nie musiało. I tak wiedziałam, że chłopak z niesmakiem spogląda na papierosa w mojej dłoni.
Jego ręka powędrowała w tamtym kierunku, z oczywistym zamiarem wyrwania mi żarzącej się tutki z tytoniem, jednak ja byłam szybsza uciekając, a palcami drugiej ręki pstrykając go w nos, tak jak to zwykłam robić w dzieciństwie.
A chłopakowi widocznie również przypomniały się tamte czasy, bo porwawszy mnie w ramiona, przerzucił sobie przez ramię niczym worek kartofli, w jakże magiczny sposób sprawiając, że wsiałam głową w dół, a krew z całego ciała spływała mi do mózgu, nadając moim policzkom pięknego, szkarłatnego koloru.
Papieros wypadł mi z ręki i wylądował na mokrych kaflach, gasnąc.
Kevin biegł ze mną po całym domu, śmiejąc się jak głupi.
Alexa stała w drzwiach do kuchni, oparta o framugę z ogromnym noże w ręce śmiejąc się z głupoty własnego męża.
A ja śmiejąc się głośno i drąc na brata, ze jest skończonym idiotą biłam go pięściami po plecach w pełni szczęśliwa i znów pełna dziecięcej siły.
Ale po chwili, gdy tylko moje stopy dotknęły zimnych paneli, a ręce zwijały kabel słuchawek, które wypadły z uszu podczas szaleńczego biegu wrócił normalny świat. Tylko do mnie. Bo para zakochanych stała w drzwiach od kuchni śmiejąc się głośno i trzymając za ręce.
Zakochani jak para nastolatków.

Przyjdź zrozum, że to miłość jak u dzieci.
Wspaniała, bezinteresowna, ale i naiwna...



Znów zamknęłam się w swoim pokoju.
Znów w ręce trzymam papierosa, a w drugiej zapalniczkę, która uwalnia tytoniowy dym.
W uszach znów dudniła muzyka, tym razem z dużych słuchawek, które doszczętnie wygłuszyły świat dookoła.
Opierałam się o balustradę balkonu, spoglądając gdzieś tam daleko, przed siebie. Na nosie miałam duże okulary, nie miałam siły ani ochoty męczyć się z soczewkami.
Sweter znów opadł mi z ramienia, co poczułam przy pierwszym uderzeniu chłodnego podmuchu wiosennego wiatru. 
Przymknęłam powieki, pozwalając łzą toczyć się po bladych policzkach.
Dłonie aż do siności zaciskałam na trzymanej w dłoni MP3.
Usta miałam zaciśnięte w wąską kreskę.
Włosy związane w niedbały koczek, aby nie denerwowały mnie łaskocząc po twarzy, jednak mimo to kilka pojedynczych pasm uciekło i opadło na oczy, zatrzymując się na okularach.
Wciągnęłam powietrze do płuc,a jego przenikliwe zimno przeszyło mnie na wskroś. Nie tak wyobrażałam sobie swoje życie w Londynie. Liczyłam, że tutaj zapomnę o tym wszystkim. Przecież stolica Zjednoczonego Królestwa była tak ogromna. Ale nie. Musieliśmy trafić na siebie tyle razy. Los śmiał mi się w twarz. Od przeszłości nie da się uciec.
Pod przymkniętymi powiekami po raz setny tego dnia pojawił mi się obraz Liama.
Paliczki zbielały od siły z jaką zaciskałam je na barierce balkonu. Łokcie wbijały się w żebra. Zęby wgryzały w wewnętrzną stronę polików. Czułam cierpki smak krwi na języku.
Odpuściłam.
Uniosłam powieki, ale obraz tracił ostrość przez krokodyle łzy cieknące wciąż sączące się z moich oczu.
Przymknęłam powieki znów zaciągając się zimnym powietrzem.
Dłonie wciąż sine poluźniły uścisk na balustradzie, a kolana owładnięte nagłą niemocną zmusiły mnie aby usiąść.
Oparłam głowę o barierkę, a plecy o ścianę budynku i zdjąwszy okulary z nosa zamknęłam oczy.

Przyjdź, zrozum. To jest coś innego niż wtedy.
Przyjdź, uśmiechnij się, wiesz, jak na mnie działasz?



Mozolnie uniosłam powieki ku górze, czując jednocześnie w nozdrzach palącą wilgoć. Słońce delikatnie żarzyło się jeszcze zza horyzontu, rzucając na świat ostatnie refleksy światła i rozświetlając niebo różowym poblaskiem.
Okulary nie leżały już obok mnie, a na moje ramiona została narzucona jakaś bluza.
Kevin.
Podniosłam się z kafelek, stawiając kroki na chłodnej posadzce, która chłodziła moje rozgrzane stopy weszłam do domu.
W moim pokoju na biurku paliła się mała lampka, rzucająca nikłe, blade światełko, jedyne jakie była w stanie z siebie wykrzesać stara wysłużona żarówka, która jakby nie chciała umierać.
Lekko przymknięte drzwi, aż prosiły aby je otworzyć i zajrzeć, co się za nimi kryje, jakby chowały za sobą jakąś niezwykłą niespodziankę. Ale gdy pociągnęłam za klamkę przede mną roztaczał się tylko wszechobecny mrok, który jakby pochłonął cały dom. Jedynie małe światełko sączyło się z wnęki kuchennej i walczyło z ciemnością tak samo jak ja zazwyczaj walczę z koszmarami. Walczyło z wszystkich sił, ale nie było wystarczająco silne, aby ją zniszczyć. Pozostawiało po sobie jednak jakiś ślad, nadzieję, że może z następną próbą się uda.
Drewniana podłoga skrzypnęła, gdy zrobiłam pierwszy krok po schodach, przyświecając sobie telefonem komórkowym, w tamtej chwili dzielnie zastępującym mi latarkę. Pochylona z uwagą przypatrująca się stopniom, które miałam pod nogami, drugą ręką nieustannie musiałam poprawiać okulary zjeżdżające z mojego nosa.
Kuchenna lampka musiała zostać zapalona, aby zwrócić moja uwagę.
W samym jego centrum, na środku blatu stało gotowe, zimne kakao. Mój ulubiony kubek nie przypominał już ślicznego kubeczka z rysowanym ręcznie Kubusiem Puchatkiem, a raczej wysłużony i pożółkły ze starości kawałek jakiejś imitacji porcelany.
Pewnie złapałam go w rękę i wciągnęłam się na kuchenny blat swoim zwyczajem podkulając nogi pod brodę.
Kevin robił to od dziecka.
Nigdy nie zapominał.
Jakby czuł kiedy będę miała koszmary.
Poprawiłam nerwowo włosy zaczesując palcami grzywkę do tyłu.
Zrobił to w przeddzień swojego ślubu z Alexą. Pomimo, że powinien był się przejmować się czy aby wszystko jest gotowe, on zajmował się mną.
Znowu.
Jak zawsze
Dotarło do mnie, ze właściwie ściągam na niego kłopoty. Byłam taka cholernie nie samodzielna. Musiał się mną cały czas opiekować. Jak małym dzieckiem.
Ale najzwyczajniej na świecie nie umiałam sobie z tym poradzić
Oparłam się o okno za moimi plecami i zwracając twarz w kierunku szyby przyglądałam się rozgwieżdżonemu, nocnemu niebu.
Było dokładnie takie samo jak tam w domu.
W Manchester.
Takie samo, jakie widziałam klęcząc koło ściany kamieniczki, którą tak lubiła moja mama.
Taki sam nieboskłon, jak ten, który towarzyszył mi w moich rozmyślaniach w noc przed ślubem brata. wtedy też siedziałam w kuchni, przy oknie i wpatrywałam się w gwiazdy pozwalając łzą spływać po twarzy i z chlupotem, w idealnej ciszy psutego właściwie domu topić się w czekoladowym roztworze kakaa.
Ale jedna rzecz była inaczej. Bowiem tym razem nie zeszła na dół w ucieczce przed koszmarem. Tym razem, pierwszy raz od bardzo dawna, sen, w który zapadła był spokojny.



Wyjdź, odpuść, daj spokój i wolną głowę.

Wyjdź, odpuść, daj zapomnieć...


Dzwonek poniósł się echem po pustym mieszkaniu, przerywając nienaturalną dla tego miejsca ciszę.
Gwałtownie uniosłam powieki powracając do rzeczywistości.
Zsunęłam się z kuchennego stołu na którym siedziałam i odstawiając kubek na zlewu zbiegłam po krótkich schodkach do przedpokoju i znów poprawiając opadające na twarz niesforne kosmyki moich ciemno rudawych włosów otworzyłam drzwi wejściowe.
Moje czerwone i napuchnięte od płaczu oczy napotkały brązowe, pełne głębi tęczówki bliźniaka mojego najlepszego przyjaciela.
Stał przede mną zdyszany, lekko pochylony do przodu z szklącymi się od łez oczami i rozłożonymi ramionami, starając się uspokoić oddech.
A ja jak zamurowana stałam, wpatrując się w niego z przyśpieszonym biciem serca, czując jak w żyłach krew tętni mi z trzy razy większą mocą, szumiąc w uszach i pulsując w skroniach.
Z przerażeniem wpatrywałam się w te tęczówki, jednocześnie kochane i znienawidzone, w których miałam ochotę szukać pocieszenia i utopii a jednocześnie chciałam przed nimi uciec gdzieś daleko.
Przerażona stanęłam w drzwiach, blokując mu wejście do domu i lustrowałam go uważnie zimnym spojrzeniem zielonych oczu. 
Zastygłam w zupełnym bezruchu gubiąc się w głębi dwóch czekoladowych zwierciadeł, niczym posąg, który został przez artystę przedstawiony z na wpółprzymkniętymi powiekami i lekko rozchylonymi wargami. 
I jedynym co w tamtej chwili zdradzało moje człowieczeństwo była klatka piersiowa, która poruszała się miarowo i serce, które oszalałe kołatało w mojej piersi z taką siłą, że z każdą porcją krwi jaką wypompowywało moje żyły rozsadzało ciśnienie...



Z dedykacją dla Io

No więc witam. Napisałam w końcu 13 rozdział. Z jego części jestem naprawdę dumna, ale niektóre fragmenty... przyznajmy to po prostu spieprzyłam. Które, pozostawiam do waszej oceny i zapraszam na drugi blog. Wiadomo, 13 pechowe, ale mam nadzieję, że nie będzie tak źle. Następny rozdział powinien pojawić się szybciej.
Pozdrawiam
ps. wolałyście jak tło było szare?
PS2. w zakładce Bohateowie pojawił się juź Will, i obiecuję, że najszybciej jak to jest możliwę dodam pozostałych bohaterów

PS.3 z dnia 27 lipca 2012Aaaaaaaaaaaaaaa, dziękuję, wszystkim czytelnikom, ponieważ pobiłam wszelkie swoje najśmielsze wyobrażenia. Oto, przeciągu nie całego mieśiąca (około 3 tygodni) mamy już ponad 1000 odsłon storno. Za co pięknie wam dziękuję. Tylu wejść nie było w ciągu całego istnienia tego bloga w poprzednim serwisie.
Dziękuję, i mam nadzieję, że was nie zawodzę.

Przy okazji zmienia się tytuł bloga i  od dzisiaj wspieram akcje:

Czytasz = Komentujesz

12 komentarzy:

  1. Dziękuję za dedykację! A tak to śmieć mi się chce ja TY mówisz, że coś spieprzyłaś. Ale udało ci się to skończyć :) Uwielbiam takie teksty, w których bohateowie z rozczulającą hmmm... sympatją (? nie mam pojęcia jak to nazwać) opowiadają o swoim życiu.
    PS. Szare tło było lepsze ;)
    PS2. Zaraz biorę się do czytania zaległości...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nonono, :D Pdooba mi się w jaki sposó opisujesz różne sytuacje :d
    czekam na nastepny :P

    OdpowiedzUsuń
  3. dziękuję za dedykacje!
    i nie spieprzyłaś! mówie ci setny raz:*


    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mozesz mówić i sto pierwszy, ale wiesz ze ja i tak mam taki chory przerost ambicji i chorobliwe wręcz natręctwo doszukiwania się tego co jest nie tak. Tak długo, aż wreszcie coś znajdę. Nie dziękuj, musiałaś ją dostać. Tylko nie wiem czy nie zmieni swojego położenia z czasem, bo szablon muszę jeszcze poprwić

      Usuń
  4. Co tu dużo pisać po prostu CUdOWNIE. Wybacz że nic więcej nie napiszę, ale tak mi się ten rozdział spodobał że muszę go czytać jeszcze raz, w sumie to już 3 jak go czytam ale co tam :* Masz talent i nie zmarnuj go :D bo jak na razie idzie Ci świetnie tym czasem zapraszam do siebie na http://wakacyjna-milosc.blog.onet.pl :**
    Pozdrawiam Kaja :*****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że ci się podoba. Oj, miło że sądzisz że mam talent, bo ja osobiście mam na ten temat nieco odmienne zdanie ;*

      Usuń
  5. Naprawdę świetnie piszesz. To wszystko jest takie finezyjne, poetyckie, każdy ruch, każdy szmer, każde pogłębiające się uczucie bólu, każde pomieszczenie w tym domu które odwiedziła bohaterka. Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem. ;)
    Pozdrawiam. ;** [hhtp://rok-w-raju.blogspot.com] lub [http://rok-w-raju.blog.onet.pl]

    OdpowiedzUsuń
  6. Podoba mi się ten rozdział :) . Kocham Eda i jego piosenka świetnie się wpasowała ;) . Z niecierpliwością czekam na kolejny :) . Na Maryska-i-maka nie długo pojawi sie nowy ; p . Pozdrowienia z Trójmiasta^^ MikaxD bądź Wredota^^

    OdpowiedzUsuń
  7. To ja zobowiązuje się do skomentowania 13 :) Nie wiem co napisać ręce trochę mi się trzęsą... Na dodatek słuchałam takiej cholernej piosenki... Czytam od dawna... Może nie tak bardzo... Ale przeczytałam chyba wszystkie ;]Czyta się wspaniale... Jak nie jedną książke.. Tylko szkoda, że to nie jest książką :) Prawie się popłakałam... Nie wiem czemu. Bo NIGDY nie płacze przy książkach :)
    Mella ;]

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie rozśmieszaj mnie bo nic nie spieprzyłaś bo ty nigdy nie spieprzasz :D Rozdział był cudowny jak zawsze. Przez niego trochę się lepiej poczułam bo mnie łeb boli. ^^ A 13 to moja ulubiona liczba, także nie taka pechowa. ;* Pozdrawiam i zapraszam do sb na nowy rozdział; http://z-nienawisci-do-milosci.bloog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak to masz odmienne zdanie co do talentu. Masz go i koniec kropka, nie mów że nie bo Cię znajdę i pokarzę jak na wstępie zawsze wyglądają moje rozdziały istne "DNO" ale cóż, dziecko się lubi bawić w pisarza :) Tym czasem zapraszam do siebie na 19 rozdział- http://wakacyjna-milosc.blog.onet.pl
    Całuski :*****

    OdpowiedzUsuń
  10. Akurat jak otwierałam stronę z tym rozdziałem to słuchałam tej piosenki. :)
    13 to akurat w moim przypadku szczęśliwa liczba, w szkole zawsze 13 dnia miesiąca przydarzają mi się dobre rzeczy, a ten rozdział jest równie wspaniały. ^^ Czytając Twoje dzieła nie można się oderwać, po prostu swoim dokładnym opisywaniem każdego szczególiku strasznie zaciekawiasz Czytelnika i wręcz przywiązujesz go do ekranu monitora. A przynajmniej ja tak mam. ^.^ Powtarzam: boskie!!!

    OdpowiedzUsuń