sobota, 3 listopada 2012

(19.) Błędy są tym, co czyni nas ludźmi



Zastygłam w bezruchu, pustymi oczyma wciąż wpatrując się w ostatnie słowa listu, trzymanego, w bladej dłoni. Oto miałam przed sobą powód, dla którego Kevin ostatnimi czasy tak bardzo się ode mnie oddalił. 
Alexa, była modelką. A one, choćby chorowały najbardziej na świecie, nigdy, przenigdy nie przyznają się do tego że są chore. Tak więc ona nie była. Ciąża… kto by pomyślał, że mogłabym zostać ciocią. Biedne byłoby to maleństwo, obdarzone ciotką chorą psychicznie, zachowującą się momentami gorzej niż schizofrenik. 
Tyle, że mój brat nigdy już nie zostanie ojcem. U Alexy stwierdzono bezpłodność, a ja sądząc, że jest to list do mnie, przeczytałam go. 
Zawsze sądziłam, że moja bratowa nie przejęła naszego nazwiska. Myliłam się jak widać. Po prostu w świecie mody dalej znano ją jako Alexę Smith. I tak powinno pozostać. 
Księżyc, tańczący w kroplach deszczu, osiadłych na brudnej szybie szpitala, rzucał wokoło refleksy, zdające się być małymi chochlikami, kuszącymi, aby wstać i zacząć je gonić. 
A może, to ze mną było już tak źle. Nie wiedziałam. Byłam zbyt wycieńczona tym dniem, przeżyciami i zmianami, które nagle zaczęły zachodzić w moim życiu, z zbyt dużą prędkością i w zbyt ogromnym natężeniu. Spuściłam powieki, opierając czoło o zimną szybę i szczelniej otuliłam się kocem. 



Ostre światło słońca tańczyło na moich zamkniętych powiekach, rzucając cień długich rzęs na bladą twarz. Białe prawie policzki, otulone dziesiątkami jasnych, ale wyrazistych piegów zdawały się zetknięciu z cieniem jeszcze jaśniejsze niż w rzeczywistości. 
Uśmiechnęłam się blado, po chwili odrywając czoło od szyby. 
Przetarłam wciąż jeszcze zmęczone oczy po czym, zarzuciłam dłonie na kark. 
Wypuściłam powietrze z płuc, wzdychając ciężko i w końcu zdobyłam się na odwagę spojrzeć na leżącą obok mnie kartkę. Czarny atrament zlewał się w niewyraźne, lekarskie pismo. Z moich oczu znów potoczyły się łzy. 
- Jesteś zbyt silna, żeby płakać - gwałtownym, łapczywym ruchem wciągnęłam powietrze do płuc. Odwróciłam się do stojącej w drzwiach dziewczyny. Przechyliła głowę w bok, przypatrując mi się jakby w zamyśleniu. 
- Nie taką cię pamiętam Green - dziwiło mnie, że zwróciła się do mnie po nazwisku. - Bylaś silna i pewna siebie - spuściła wzrok wbijając go w podłogę. - Co się stało? - jej głos był cichy, ale zdawał się być krzykiem w pogrążonej w idealnej ciszy sali szpitala. 
Dźwignęłam się z ziemi nieustannie patrząc w jej oczy. Puste… 
- Zdawałam się być silna - stwierdziłam, jakby od niechcenia. - Po prostu. Nie dałam sobie rady - każde słowo, które padało z moich ust wyrzucałam z siebie z ogromnym bólem. - I chyba nigdy nie dam … - łzy, które ustały na chwilę znów postanowiły zmienić moje policzki w wodospad. 

Pochyliłam głowę, kierując twarz ku ziemi i wpatrywałam się w ciepłe, czarne skarpetki chroniące moje stopy przed zimnem kaflowej posadzki. 
- Nie prawda - uśmiechnęła się lekko. - Powiedz mi. Proszę - nie była pewna siebie. Nie była pewna, że jej powiem. Wręcz przeciwnie. Jej spojrzenie delikatnie prosiło o to, abym zdradziła jej prawdę, nie próbując nawet nalegać. 
Zagryzłam wargi i zacisnęłam powieki, pozwalając ciężkiemu westchnieniu uciec z moich ust. 
- Naprawdę chcesz tego słuchać? - gwałtownie uniosłam głowę, sztyletując ją zimnym jak lód spojrzeniem zielonych oczu. 
- Jeżeli chcesz mi opowiedzieć - rozpięła płaszcz i położyła torbę na krześle obok łóżka, samemu wciąż jeszcze opierając się o ścianę. 
Odwróciłam się na pięcie i osunęłam się po szybie, siadając po turecku. Skryłam twarz w dłoniach nucąc pod nosem piosenkę. 
-Lerarn to live how fly, and now you want me one more time… - zanuciła wraz ze mną. 
Momentalnie ucichłam, sprawiając, że w sali znów zapanowała niezręczna cisza, którą po chwili przerwał stukot obcasów szarookiej. 
Westchnęła cicho, po czym usiadła obok mnie, wyciągając przed siebie długie nogi. 
- Wiem, czemu trafiłaś tam wtedy. Ale… to nie jest to samo. 
Spojrzałam na zsiniałe dłonie strzelające nerwowo wykręcanymi paliczkami. Robiłam to nagminnie często, tak samo jak zbyt często zgrzytałam zębami. 
- Bo wtedy to była śmierć matki. Teraz… to jest miłość - prychnęłam cicho, bardziej na samą siebie niż cokolwiek innego, jednocześnie śmiejąc się pod nosem. - Miłość, trochę zbyt silna. Miłość, mieszająca się z nienawiścią. Miłość, która boli. I boli trochę za mocno. 
- Kochasz Liama… 
Obrzuciłam ją uważnym spojrzeniem, lustrując dokładnie jej twarz. Cienie tańczyły na jej twarzy igrając niczym małe dzieci bawiące się w berka, sprawiając, że zdawała się jeszcze bardziej szara, niż w świetle szpitalnych jarzeniówek. 
- Taaak… - przeciągnęłam nieznacznie odpowiedź, zastanawiając się skąd to wie. 
- Przecież go znam - jej twarz, dotychczas zwrócona w kierunku okna wychodzącego na hall , nagle znalazła się naprzeciw mojej. 
- Racja - skinęłam głową, znajdując w tym drobnym ruchu pretekst aby odwrócić wzrok. - A więc tak. Kocham Liama. Tylko, że ja nie umiem go kochać wiesz? To w sumie zabawne ale nei potrafię go kochać. Nie byłabym w stanie być z nim na stałę, zostać przy nim i być szczęśliwą. Bo poza miłoscią między mną, a nim jest coś jeszcze. Nienawiść. , Taka chora i w sumie pozbawiona przyczyny, nienawiść, której nie umiem się przeciwstawić. I oboje trwamy w tej chorej masochistycznej miłości, nie umiejąc powiedzieć sobie "Stop" - wykrzyczałam jej prosto w twarz, śmiejąc się histerycznie przez łzy lecące otokiem po moich policzkach. 
I w odpowiedzi na wszystkie moje słowa, które nie chciały przejść mi orzez gardło. W odpowiedzi na najtrudniejszą do wypowiedzenia najszczerszą, skrzętnie skrywaną prawdę, dostałam tylko jedno proste, a jednocześnie bolesne słowo. 
"Wiem". 
Było niczym zakodowane pozwolenie, dla ogromnych słonych kropli, które momentalnie zaczęły spływać po moich policzkach. 

Już mogę płakać? Trzasnęły drzwi, a pogłos szybkich kroków poniósł się po zawsze pustej sali. 

Jego ramiona. Znałam ich kształt na pamięć.
Ten zapach. Dobijał się do moich nozdrzy, alarmując, że coś jest nie tak. 
Uniosłam podbródek tylko po to, aby spojrzeć prosto w czerwone oczy brata. Puste, zimne tęczówki, zdawały się być przygaszone, a blada twarz jeszcze bardziej zapadnięta. 
- Przepraszam- wyszeptałam bezgłośnie, pozwalając mu czytać z ruchu warg. 

Nie potrzebował więcej. Spuścił twarz ku ziemi, obronnym ruchem przyciągając mnie do siebie, jakby chciał odgrodzić mnie od wszystkiego co złe na świecie dookoła. 
A ja ufnie skryłam twarz między jego barkiem, a kołnierzykiem koszuli nucąc po cichu piosenkę, którą zawsze śpiewała mi mama. 
Piosenkę, do której zawsze wracaliśmy. 
Zarówno ja, jak i Kevin. 
-Somewhere over the rainbow, way up high,
There's a land that I heard of once in a lullaby. 
I już po chwili siedzieliśmy wtuleni w siebie, odgrodzeni od świata swoimi ramionami, mamrocząc nie wyraźnie pod nosem moją kołysankę. 

Nie pytałam co tu robił. Nie pytałam, bo wiedziałam, że odpowiedź i tak znałam. Zawsze była taka sama. I powinnam go była wówczas przeprosić, za swój cholernie wielki egoizm. Ale tego nie zrobiłam. Nie miałam w sobie dość dużo siły. 
Nie przyjechał na długo. 
I nie przyjechał sam. 
Stała w korytarzu, obserwując nas uważnie. Chudsza, bledsza, zapadnięta i przepełniona cierpieniem. Cierpiała jeszcze bardziej patrząc na stan do jakiego mnie doprowadziła. Bo sądziła, że spowodowała to w sumie bezpośrednio, separując mnie od brata. 
Chłód panujący w sali, nie był spowodowany tym, że nie włączono ogrzewania, czy tym, że pozostawiono otwarte okno. Chłód, jaki mimo wszystko panował w naszych sercach i umysłach zdawał się emanować do otoczenia. 
Podczas całej wizyty brata żadne z nas nie wypowiedziało, żadnego więcej słowa, ponad początkowe nieme "przepraszam". 


-Przyszedł list z uczelni - ciężka koperta padła na moje kolana wzbijając w powietrze setki drobinek, od których momentalnie zachciało mi się kichać. 
Skinłęłam jedynie głową, nie odrywając wzroku od siedzącego na ławce przed ośrodkiem ciemnego blondyna. Znałam jego sylwetkę aż nazbyt dobrze.
Był osobą, która jako jedyna umiała we mnie wzbudzić aż tak skrajne emocje. 
- Arianna? -typowy dla szarookiej akcent wyrwał mnie z zamyślenia. 
Odwróciłam się w stronę swoich gości, przyglądając się stojącej przede mną parze. 
Ona, wysoka, zgrabna i szczupła, ale nie chuda, w kręconych włosach, opadających falami na ramiona, zakryte zieloną marynarką z trzy czwartym rękawem i kaskadą grzywki zasłaniającą oczy, które zdawały się topić. Ubrana w prostą, luźną szarą bluzkę i rozszerzaną czarną spódnicę idealnie pasowała do przystojnego blondyna, o niebieskich oczach, który tak bardzo różnił się od mężczyzny którego kochałam. 
Oboje stali naprzeciwko mnie wpatrując się wyczekująco w moją wątłą sylwetkę, a ja zdawałam się nawet samej sobie być nie obecna. 
- On cię kocha - padło z ich ust równocześnie. 
Westchnęłam głośno, wypuszczając z ust powietrze, nieświadomie przez cały ten czas wstrzymując oddech. 
Podniosła na nich wzrok. W Willu było coś takiego, co pomimo, że byli od siebie tak bardzo jak to tylko możliwe różni przypominało mi o Liamia w ten najbardziej bolesny sposób. 
- I co z tego? - mój głos, cichy i zachrypnięty brzmiał zbyt obco. 
- Jak to co z tego? - Ellaine przewróciła oczami machając rękami na wszystkie strony. 
I dopiero wówczas zauważyłam, że ich dłonie są ze sobą złączone, a palce przeplecione. 
I ona chyba też dopiero wówczas to zauważyła. Bo momentalnie się zatrzymała i spojrzała na swoją wciąż jeszcze wiszącą w górze rękę, oraz tę należącą do mojego przyjaciela zatrzymaną jej mrożącym spojrzeniem w pół ruchu. 
Twarz Williama zalał soczysty rumieniec, a jego wzrok powędrował gdzieś w kierunku moich stóp szczelnie okrytych kołdrą, ale nie specjalnie zwróciłam na to uwagę, mój wzrok bowiem uciekł się znów w kierunku wysokiego chłopaka siedzącego na ławce. 

Nim zdążyłam się zastanowić nad tym co robię poderwałam się z łóżka i łapiąc w locie jeszcze paczkę papierosów jak burza wypadłam ze sterylnego pomieszczenia, które zdecydowanie nie zasługiwało na miano pokoju i popędziłam w kierunku wyjścia. Gdy otworzyłam drzwi uderzyła mnie fala gorącego letniego powietrza przesiąkniętego zapachem kwiatów i życia. 
Zaczerpnęłam powietrza pełną piersią i biegiem ruszyłam przez alejki parku otaczającego szpital. 
Zwolniłam stając przed nim. W prawej ręce kurczowo ściskając paczkę tytoniowych zwitków. Słysząc głuche bębnienie moich bosych stóp o wyłożone kamieniami podniósł wzrok i przez chwile lustrował mnie pustym spojrzeniem, dopiero po chwili jego tęczówki błysnęły. 
- Arianna- wyszeptał cicho, po raz pierwszy zwracając się do mnie po imieniu. - Arianna… - powtórzył jeszcze kilka razy, póki nie złapałam go za kołnierzyk koszuli i wpuszczając z dłoni paczkę papierosów nie przyciągnęłam do siebie wpijając się w jego gorące wargi, moimi bladymi i zimnymi ustami. Momentalnie przygarnął mnie do siebie, bojąc się, że ucieknę. 
Ale już po chwili odskoczyłam od niego, zdając sobie sprawę, z tego, że postępuję nie właściwie. 
Podniosłam na niego wzrok i z oczami pełnymi łez zdołałam jeszcze wyszeptać nieme : 
- Nie mogę…. 



Wpadłam do swojej sali, wypychając z niej Willa i Ellaine, złapawszy papierosa i zapaliłam go, nie przejmując się faktem, że przebywam w szczelnie odizolowanym pomieszczeniu. 
Jeden za drugim niedopałki papierosów topiłam w szklance pełnej zimnej wody, pozwalając dymowi otaczać mnie gęstymi kłębami. 
Dławiłam się każdym kolejnym oddechem i nie byłam pewna co do powodu dla którego płakałam, ale nie potrafiłam przestać. Po raz kolejny sięgnęłam po opakowanie zdając sobie sprawę, że to już ostatni. Sięgnęłam po zapalniczkę i plując krwią zawahałam się, ale tylko na chwilę. 
Znajoma melodia przeszyła powietrze, ściągając na siebie moją uwagę. Wcisnęłam zieloną słuchawkę rozważając możliwość wyjścia z zadymionej sali i słuchałam potoku słów lejącego się po drugiej stronie. Gęsty, ostry dym, który zamroczył moje zmysły sprawił, że widomość którą usłyszałam zrozumiałam dopiero po chwili. Osunęłam się po białej ścianie, zaciągając dymem i wsłuchując w monotonne "Halo" wykrzykiwane przez kobietę, które wydobywało się z głośniczka rozbitego smartfona leżącego na podłodze obok mnie. 
Po raz ostatni zaciągnęłam się tytoniowym dymem i pozwoliłam moim zasłonić roniące łzy oczy. Dreszcze powoli ogarnęły mnie całą, przechodząc w stan błogiego odrętwienia. 
Moje bezwładne ciało opadło na posadzkę, w chwili gdy z słuchawki telefonu wydobyło się krótkie "przepraszam".




Ten rozdział mnie urzeka. Swą rannością. Jeśli moge tak powiedzieć 
a więc nie wiem kiedy coąg dalszy, bo jeszcze nawet nie zaczęłam go pisać. Ale napisze i opublikuje. 
Przy okzaji zapraszam was na mojego nowego bloga "Zapominając drogi" na którym ukazał się rozdział pierwszy, który to oznacza, że blog rusza już pełną parą. 

3 komentarze:

  1. Niezły rozdział :) Tyle, że sporo literówek kochanie. Ale tak to jest naprawdę cuudnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Psychikę mam doszczętnie zniszczoną... Nawet nie próbuje jej naprawiać.
    Ojejjejejeje:3 Boskie;) Chodź mam lekkie deja vu.
    Piękne :3 Pozdrawiam Mela

    OdpowiedzUsuń
  3. Faktycznie, użyłaś tutaj całkiem niezłego neologizmu. Rozdział jest bardzo ranny. Wiele w nim zranionych uczuć, zranionych wspomnień, zranionych emocji, zranionych przeżyć, zranionych postaci. Wszystko jest bardzo... ranne. ;)
    [http://rok-w-raju.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń