Londyńska Szkoła Ekonomii i Nauk Politycznych.
Czy naprawdę tu chciałem trafić?
Nie wiem. Bo nigdy tak naprawdę nie chodziło o to czego ja chciałem. Nie. Zawsze było tylko to czego chcieli ode mnie inni.
Stawiając kolejne kroki w kierunku kolosalnego budynku University of London miałem nieodparte wrażenie, że chciałbym być wszędzie indziej byle nie tam.
Nie przepadałam za ludźmi, którzy ze mną przebywali. . Nie przepadałem za kierunkiem studiów które wybrał dla mnie ojciec. Ale co począć, to ja byłem bardziej obyty i potrafiłem sobie lepiej radzić. Nie Will.
A któryś z synów musiał przecież podążyć śladem ojca i zostać politykiem.
Padło na mnie.
Nie masz pojęcia jak na mnie działasz...Niby nic, a jednak nie potrafię przestać o tobie myśleć
-Hej Liam - wyrwał mnie z zamyślenia głos Alicii.
-Cześć - odpowiedziałem gdzieś w jej kierunku nie zatrzymując się nawet na chwilę. Musiało ją to zaniepokoić, bo ruszyła za mną i złapawszy za ramię zatrzymała na schodach.
-Nie przywitasz się ze mną nawet - wygięła usta w podkówkę.
Jeszcze tydzień temu ciągnąłbym z nią ten flirt, zwłaszcza, ze dziewczynie niczego nie brakowało. Wysoka blondynka, długie nogi, kobiece kształty niebieskie oczy. Zawsze idealnie ubrana eksponowała swoje atuty, z których doskonale zdawała sobie sprawę.
-Przecież powiedziałem "cześć" - wyminąłem ją bez słowa ruszając w kierunku auli, w której odbywały się zajęcia z ekonomii.
Chyba właśnie jej pewność najbardziej mnie teraz raziła. Nieświadomie porównywałem ją do Arianny. Pięknej, ale nie zdającej sobie zupełnie sprawy ze swoich atutów.
Idealnie ubrana. Przed oczami stanęła mi panna Green ubrana w za dużą męską bluzkę z logo Supermena i legginsy. Z nieporadnie zawiązanego koczka uciekło kilka rudych kosmyków opadając na zielone skrzące się oczy i nos, cały w piegach.
Uśmiechnąłem się pod nosem na samo wspomnienie dziewczyny i skręciłem w jeden z licznych korytarzy.
- Nie masz pojęcia jak na mnie działasz...Widziałem cię tu, choć ciebie wcale nie było.
Rude włosy nie są przecież taką rzadkością- powtarzałem sobie. Ale cicha nadzieja, że to panna Green nadal pozostawała. Przecież wiedziałem, że jest już w Londynie.
Z frustrowany kopnąłem automat z kawą przed którym tkwiłem.
Przed moimi oczami wciąż stała Ona. Ogniki gasły w jej oczach, a delikatne, lekko otwarte usta dziewczyny kusiły aby podbiec do niej i złożyć na nich delikatny pocałunek.
-Nie wyżywaj się tak na tym automacie Crassender - na brzmienie tego głosu zamarłem. - Przecież nic ci nie zrobił. Dziewczyny ci chyba nie pożarł, bo widzę jak tu idzie - kpiła ze mnie. Tak jak ja z niej przez te wszystkie lata. A mnie bolało to tak bardzo, jakby ktoś zaaplikował mi kilka morderczych strzał przesiąkniętych trucizną spowalniająca śmierć, aby sprawić, że ofiara będzie bardziej cierpieć, prosto w serce.
Odwróciłem sie do niej i spojrzałem prosto w skrzące się rozbawieniem zielone tęczówki. Wytrzymała kilka chwil przeszywana przez mój wzrok, ale w końcu wybuchła.
- A może by tak jakieś "cześć" - wypaliła, odwracając jednocześnie wzrok.
-On się dzisiaj w ogóle z nikim nie wita - Alice stanęła obok mnie i obrzuciła pannę Green morderczym spojrzeniem.
Arianna momentalnie sie wyprostowała i uniosła jedną brew do góry w ten sam zabawny sposób w jaki robił to mój braciszek.
- Naprawdę? - wykpiła studentkę. - A ze mną się raczej przywita.
Odpowiedziało jej jedynie podenerwowane prychnięcie ze strony blondynki, które jedynie utwierdziło dziewczynę w przekonaniu o wyższości.
Lekki uśmiech skrył się na moich wargach gdy zauważyłem iskrę złości błyszczącą w oku rudej gdy Alice próbowała złapać mnie za rękę i zająć rozmów z nią, abym zignorował zielonooką.
- No cóż żegnam ozięble Crassender. Mam nadzieję, że Londyn jest dość duży abym w najbliższym czasie nie musiała ciebie oglądać - jej głos ociekał pogardą, a oczy były zimne jak lód. - Ani tej twojej panny - dorzuciła z odrazą, po czym odwróciła się na pięcie i kołysząc biodrami odmaszerowała w kierunku wyjścia.
-Liam, nie gap się na nią - pstrykające przed nosem palce Alice wyrwały mnie z otępienia.
-Nie gapię się - powiedziałem automatycznie, wciąż zastanawiając się nad reakcją rudej.
-Masz jakieś plany na wieczór? - uwodzicielski ton Alicii przebił się nad moje myśli i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jak blisko mnie stoi dziewczyna. Jej dłoń opierała się o moją klatkę piersiową, a język kusicielsko oblizywał wargi. Ze strony panny Green nie mogłem liczyć nawet na zwykłe cześć, które nie ociekałoby jadem. O takim zachowaniu nie mógłbym nawet marzyć.
Pokręciłem głową i obserwowałem uśmiech wpływający na twarz ślicznej dziewczyny.
-Nie wiesz jak na mnie działasz.I od teraz ja też nie chce wiedzieć. Chcę zapomnieć wszystkim. Zapomnieć o tobie kochanie.
Kieliszek w dłoni. Który? Nie wiedziałem. Na pewno nie pierwszy, nawet nie piąty.
Ona? Piękna, blond włosa, w krótkiej czarnej sukience, idealnie podkreślającą pełną, damską figurę.
Ja? Zamroczony alkoholem czułem tylko jedno. Ból. Rozdarcie serca.
Czemu? Bo z jednej strony kochałem, a z drugiej nienawidziłem panny Green. Tylko nie wiedziałem które uczucie jest we mnie silniejsze.
Alice tańczyła przytulona do mnie, co chwilę mówiąc coś do mnie kusicielskim głosem. Nie rozumiałem połowy słów. Z każdym drinkiem dziewczyna stawała się coraz odważniejsza.
- Może pójdziemy w jakieś bardziej ustronne miejsce? - zapytała w końcu spoglądając znacząco w stronę jednej z sypialni i perfidnie oblizując przy tym wargi.
Złapałem ją w pasie i pocałowałem zachłannie w rozchylone wargi. Ten pocałunek był inny niż tamten w ciemnym pokoju złożony na moich wargach przez pannę Green. Nie. Nie miał on nic wspólnego z miłością czy delikatnością. Ale blondynka nie protestowała. Rozbijaliśmy się o ściany, a jej dłonie błądziły po moich plecach. Drzwi pokoju były przymknięte. Brutalnie pchnąłem na nie niebieskooką a ona poleciała na ziemię. Nie zastanawiając się nad niczym rzuciłem się na nią i zacząłem zachłannie całować jej szyję.
Nie wiesz jak na mnie działasz.Chcesz się dowiedzieć?Posłuchaj jak bije moje serce, jak szybko oddycham, jak bardzo moje myślikrzyczą, że mam cię pocałować...
Stukot obcasów wyrwał mnie z amoku. Czarne szpilki były pierwszym co zobaczyłem.
Podniosłem się z podłogi i spojrzałem na dziewczynę stojącą w drzwiach na taras.
Zielone oczy przeszywały mnie ziemnym spojrzeniem, jednak kryły się w nich łzy, które odbijając światło księżyca nadawały tęczówką niezwykłego koloru. Rude włosy opadały na twarz, którą zdobiły piegi. Wysoka, ubrana w rurki i prostą bluzkę prezentowała się niezwykle. W ręku dziewczyny żarzył się niedopałek papierosa.
Panna Green nie była taka święta.
Ani tak obojętna...
Cudowne. Genialne. Eh, po prostu wiedz, że mi się podobało. :P
OdpowiedzUsuń