czwartek, 5 lipca 2012

(9.) Czasem, chociaż nie chcesz odejść, silniejsza jest niechęć do zostania


Stukot szpilek niósł sie po pustych uliczkach Manchester, ciągnąc się w ślad za mną niczym niewidzialna nić.Łzy cisnęły się do oczy i spływały po policzkach, rozmywając czarny tusz.
Nie wiedziałam co mam robić.
Biegłam przed siebie, co chwilę potykając się na wysokich obcasach moich czarnych szpilek.
Płuca coś mi dosłownie rozsadzało o środka, więc zwolniłam w końcu tępo i wierzchem dłoni otarłam mokre ślady na polikach. Czarna maź spłynęła po gładkiej skórze ręki i skapnęła na ziemię, a zaraz za nią wylądowały na niej kolejne łzy, które uciekały z moich oczu bez pozwolenia.
Stałam opata o ścianę starej kamieniczki, a włosy opadały na zwróconą ku ziemi twarz pozwalając mi choć na chwilę odciąć się od świata.Jakieś stłumione krzyki wyrywały mi się z gardła i tonęły powoli, odbijając się od ścian pochłoniętych przez ciemność budynków, skąpanych tylko w delikatnym świetle ulicznych latarni.
Uniosłam powieki i dotarło do mnie gdzie byłam. Mury starej zrujnowanej kamieniczki. Tak bardzo uwielbiała to miejsce. A teraz Jej ze mną niebyło. A może właśnie była. 
Kolejne krople sączyły się z moich oczu i spływały na ziemię. 
Może nie trafiłam tu przypadkiem. Może coś, jakaś niewidzialna siła przyprowadziła mnie tu niby za rękę. Tu czuć było Jej obecność. 
-Potrzebuję Cię wiesz? - spytałam cicho i poczułam ciepłą marynarkę, pachnącą tak dobrze mi znaną wodą kolońską. 
Nie wiedziałam kiedy tu przyszedł. 
-Ona wie - szepnął mi cicho do ucha i przyciągnął do siebie otulając ramionami ,których kształt znałam już na pamięć. 
Uspokajały mnie co noc, jeszcze długo po tym jak odeszła. Nie umiałam tego przetrawić. Potem było już lepiej. W dzień funkcjonowałam. Ale nocą przychodziły koszmary. Rzuciłam balet. Nie potrafiłabym tańczyć, bo każdy ruch za bardzo przypominał by mi o Niej. 


That's so easy word, such hard to say. Goodbay...



Nie chciałam jechać do Londynu, wypominałam mu to, że nie dość że ucieka chce mnie zabrać ze sobą. Ale teraz rozumiałam czego chciał. Chciał uwolnić się od tych wszystkich udręk. Jemu zapewne wszystko także o Niej przypominało. A czemu chciał mnie zabrać ze sobą? Bo chociaż cały czas próbowałam mu udowodnić coś innego , to jednak wciąż nie dałabym sobie bez niego rady. A Kevin doskonale o tym wiedział... 



Świerzych ran sie nie drażni.

A stare można?

Są wśród nich przecież takie, które nigdy się nie zagoją...




Drzwi od bagażnika trzasnęły sprawiając, że moje serce przerażone zabiło kilkakrotnie szybciej. Okulary przeciwsłoneczne zasłaniały czerwone od nieustannego płaczu oczy. 
Najbardziej bałam się pożegnania. 
Will po prostu czekał z otwartymi ramionami, w które wtuliłam się bez słowa, przylegając do przyjaciela całym ciałem i chowając głowę w jego uścisku. 
Mój własny ojciec okazał mniej emocji niż mam bliźniaków. Kobieta bowiem płakała rzewnymi łzami, a pan Green stał niewzruszony, ze swą stałą miną, która nie wyrażała nic. 
Najbardziej bałam się pożegnania z Liamem. Co miałabym mu powiedzieć? Nie wiedziałam. Bo sama nie rozumiałam czemu go pocałowałam, czemu tak bardzo chciałam tego pocałunku, czemu uciekłam i co mnie w nim tak poruszyło. 



Ucieczka czasem wcale nie jest najłatwiejszą, ale najtrudniejszą z dróg jakie możemy wybrać. Nie możesz bowiem uciec tylko od tych od których chcesz. Uciekasz od wszystkich, zostawiając tych, których tak bardzo kochasz...


Z słuchawkami na uszach opuszczałam dom. Muzyka sączyła się w moich uszach, a ciemne okulary wciąż pozostawały na nosie, pomimo chmur skrywających słońce. Siedziałam patrząc prosto przed siebie, skulona na tylnych siedzeniach samochodu brata otulałam kolana rękami kryjąc między nimi głowę. 
Świat wokoło do mnie nie docierał i oto chodziło. Chciałam sie odciąć, uciec od niego. 
Moje powieki powoli zaczynały stawać się ciężkie, aż w końcu moja głowa opadła na szybę, a urywany, płaczliwy oddech wreszcie uspokoił się, sprawiając, że unosząca się w górę i w dół klatka piersiowa nadaje wszystkiemu co jest w aucie jakiejś nie zwykłej monotonii. 
Cztery godziny jazdy. Niby nie wiele. Powieki uniosły się w górę ukazując moje zielone tęczówki światu dookoła. Światło z ulicznych lamp odbijało się w szybie pędzącego ostatnim odcinkiem autostrady samochodu. W samochodowych głośnikach słychać było spokojną melodię, a cały świat wokoło mnie zamienił się nagle jakby w mój własny teledysk. Piękno Londynu zachwycało nawet z tak dużej odległości. 
Samochód zatrzymał się przed piękną kamienicą od której magia biła na kilometr. Zbudowana na niewielkim wzgórku musiała wyglądać jak wyjęta z bajki skryta pomiędzy ogromnymi drzewami, zewsząd otoczona przez nowoczesne wille i apartamentowce. Całą trójką ruszyliśmy po schodkach w górę, aby po chwili zniknąć w drzwiach naszego nowego domu. 
Stojąc na szczycie nie za wysokich schodów odwróciłam się jeszcze raz i spojrzałam na zachwycającą Metropolię, której panorama roztaczała się przede mną. 
I tamto życie, od którego miałam uciec powróciło w mgnieniu oka, wraz z głębią dwóch lustrujących mnie brązowych tęczówek... 
Jego tęczówek... 


Tęczówek, w których znalazłam odpowiedź na pytanie, które chciałby mi zapewne zadać... 

Nie tak trudno się zawahać. Gorzej jeśli stoisz na krawędzi...




*Tak proste słowo, a tak ciężkie do wypowiedzenia. Żegnaj...

Robimy przeskok w czasie i oczywiście zapraszam was na Victory fighter

1 komentarz: